Z OSTATNIEJ ULTRA CHWILI
44. UltraMaraton Bieszczadzki 12.10.2024 r.
Pierwotnie to nie Ultramaratonem bieszczadzkim miałem zakończyć sezon a Bukową stówką na Słowacji. Niestety spóźniłem się dwa dni na rejestrację i trzeba było szukać innego startu na zakończenie sezonu.
Początkowo w planie była 140 na Ultrakotlinie ale jak porozmawiałem z głową i dodatkowo spojrzałem na limity to w obecnym stanie nie było szans na ukończenie. Podobnie zresztą było z 90 tką w Bieszczadach - nie w tej formie co zresztą potwierdziło się po wyniku na 52 km.
Trasa UMB taka sama i można sobie porównać swoje starty rok do roku. Startowałem w roku 2020 2022 i tam różnica w czasie między tymi edycjami to było kilkadziesiąt sekund. W roku 2024 czas mam gorszy o pół godziny i na te okolice 9 godzin na trasie te 5% gorzej to jest właśnie ten rzeczywisty spadek mojej prędkości w ostatnim roku i co ciekawe potwierdza się to też przykładowo w park runach, czy w prędkościach treningowych.
Przykre to szczególnie w kontekście głównego celu sezonu który nie został zaliczony i do zaliczenia zabrakło właśnie tych kilku procent.
Koniec sezonu to czas podsumowań i w tym szczególnym sezonie odpowiedzi co wpłynęło na spadek formy. Prędkości spadły, trening mogłem robić może 80% tego co w zeszłym roku, mniej ulubionego treningu w postaci wycieczek górskich było, głowa niespokojna bo dużo stresorów pozasportowych było w tym roku niestety, ale chyba największy winowajca to ukończenie DdF w październiku 2023 r. bo od czasu tych 62 godzin na trasie nie doszedłem do siebie do końca i widać jak to najpotężniejsze ultra potrafi zabić formę ale i psychę.
Kończymy więc sezon 2024 – taki wymarzony jeśli chodzi o kalendarz startów i taki niespełniony jeśli chodzi o realizację celów bo słabe już serce i pogoda realizację celów z kategorii A uniemożliwiły.
Takie życie i kiedyś musiało to nastąpić. Po trzech latach tłustych przyszedł rok chudy i miejmy nadzieję że to tylko jeden sezon. Jakie inne nastroje były właśnie 4 lata temu gdy sezon covidowy uniemożliwił starty ile startowych nadziei spełnionych później a jakże inaczej jest teraz.
W życiu nie sądziłem że tak mnie nadpali ta porażka na WSER i naprawdę ciężko było się po tym podnieść i tak do końca to chyba się jeszcze nie podniosłem, ale chyba można już na 100% stwierdzić, że wypalenia na razie jeszcze nie będzie – Inżynierze jedziemy dalej z tym ultra koksem i starty takie jak UMB pomagają właśnie dalej pchać ten ultra wózek
Było tak jak być miało chociaż na początku we mgle to później w słoneczku dało się tą jedną z najbardziej kultowych ultra tras krajowych zaliczyć. Były więc tajemnicze mgielne klimaty, był ulubiony szlak graniczny, były piękne połonin widoki kiedy opadły mgły i czy te pół godziny na trasie dłużej czy krócej radości start tyle samo zapewnił i akumulatory przed kolejnym sezonem naładować pozwolił
Co dalej? najpierw roztrenowanie chociaż jakoś inaczej trzeba to nazwać bo treningu systematycznego nie było, stresory pozasportowe miejmy nadzieję, że będą już mniejsze i ruszamy z jesiennymi przemyśleniami i układaniem kalendarza na 2025 i dziwnie jakoś bo to pierwszy sezon, gdzie nic nie muszę - nie muszę czekać na losowania czy zdobywać kwalifikacji – idzie nowe !
I tylko trening trzeba zmienić, lata lecą - wiadomo, że do dawnej formy nie wrócę ale te 5 % strat warto by innym już treningiem do 2-3% zniwelować i tylko rozwijać dalej się chcę a czy w czasie, poziomie czy pionie to na razie nie wiem. Mam tylko nadzieję że w przyszłym sezonie na pytanie jaki rozwój nastąpił dam lepszą niż w tym roku odpowiedź, bo w 2024r mogę powiedzieć tylko, że startowo na rekordową wysokość 2730 dotarłem.
CHRONOLOGICZNIE
XXXI Puchar Bielan 11.02.2024 r. 25.53
Podsumowując ubiegłoroczny sezon i zastanawiając się nad kalendarzem startów na rok 2024 uświadomiłem sobie, że właściwie jeśli chodzi o stumilowce to do ukończenia zostały mi w planach tylko dwa - ten najszybszy na dopuszczenie do którego czekałem 7 lat i ten drugi rozgrywany na najwyższych wysokościach.
Na tego najszybszego na losowanie oczywiście się zapisałem po raz szósty, ale myśląc że te statystyczne 20 procent szans na wylosowanie to jeszcze stanowczo za mało wybór startu głównego w 2024 r. padł na stumilowca na najwyższych wysokościach - UTMR. Na UTMR nie ma losowania jest za to casting, postarałem się ładnie opisać aplikację, podając „ultrabiografię” i oczywiście realny czas ukończenia tj. 60 godzin a więc zgodnie z limitem. Orgi odpisały na „tak” i znalazłem się na liście startowej.
W kolejnym kroku opłaciłem startowe i zacząłem wstępnie układać kalendarz, ciesząc się w sumie, że mniej biegania więcej podchodzenia się zapowiada w sezonie i trzeba będzie trochę się w Tatrach też pościgać przygotowując się do głównego celu. I tak na luzie w grudniu tradycyjnie do sobotniego losowania na WSER przed kompem zasiadłem i nie powiem szok przeżyłem bo udało się te 20% szans wykorzystać i UTMR na drugie miejsce spada w celach bo loteria na WSER wygrana.
Tak oto po siedmiu latach starań (bo trzeba jeszcze covidowy rok dodać gdzie nie było losowania) w 22 sezonie startów przyjdzie jedyną szansę w życiu w górach Sierra Nevada postarać się wykorzystać. Najbardziej kultowy, ten najbardziej wymarzony, wyczekiwany, ale z drugiej strony ten najmniej pasujący jeśli chodzi o predyspozycje startowe, bo bardziej biegowy niż marszowo - podchodzeniowy, najszybszy bo tylko 30 godzin limitu jest. Wszystko to powoduje, że naprawdę duże zmiany w treningu w pierwszej części sezonu muszą być na korzyść biegania i w ogóle to ciężko będzie trening zsynchronizować w tym roku i do tych dwóch różnych startów się dostosować.
Z uwagi na powyższe początek sezonu (i trzeba się tutaj z grzechu wyspowiadać) zapowiada się inny niż zwykle i dwa pierwsze stary na rakotwórczym asfalcie będą nie dla życiówek oczywiście, bo już nie ten czas, ale żeby choć trochę do tego większego biegania treningowego się zmobilizować.
Zacząłem piątką na Pucharze Bielan osiągając najgorszy czas w życiu i to w zasadzie wszystko co można by było napisać. Wynik 25:53 to dno i nawet nie ma co usprawiedliwień jakichkolwiek szukać chociaż trzeba się zastanowić czy to było jednorazowe czy póki jeszcze czas czegoś w treningu nie zmienić. Po zastanowieniu chyba jednak to pierwsze. A szkoda bo tak nie ukrywam że chciałem flaczki powypruwać i przynajmniej to 24,12 ubiegłoroczne poprawić, szczególnie że następny planowany asfaltowy półmaraton miał być „Just for fun”.
Miało nie być usprawiedliwień ale trochę wypiszmy: fatalna regeneracja po diagonale i właściwie treningowo do dzisiaj udaje mi się tylko robić 90% tego co w zeszłym roku, dużo zdarzeń pozasportowych, zła regeneracja przed samym wyścigiem, fatalne biometeo na starcie, może za dużo interwałów treningowych a i brak tradycyjnego naładowania akumulatorów w styczniu, będzie o czym myśleć.
Pięknie było z tymi styczniowymi akumulatorami na etapowej triadzie od kilku lat. Piękne to było wejście w sezon. Triady już niestety nie ma, a po Bielanach akumulatory nie naładowane i wejście w sezon nr 22 nieudane, a sezon przecież szczególny, z takimi nadziejami na ukończenie dwóch kilerów ale i z nostalgią że coś mija bezpowrotnie i choćby to że już nigdy w dzienniczku jako trzeci cel sezonu co od siedmiu lat było jako pewnik nie pojawi się cel: ukończyć kwalifikacje na WSER.
XXXII Półmaraton Warszawski 24.03.2024 r.
Gdyby wszystko odbyło się zgodnie z życzeniami to początek sezonu wyglądałby zupełnie inaczej – na etapowej triadzie naładowałoby się akumulatory, poprawiło na Ultramaratonie Korkonoskim i w spokoju można by się przygotowywać do celu nr 1.
Triady nie ma, ZUK nie wylosowany i trzeba było szatański plan startów realizować na asfalcie. Jeśli 5tka na Bemowie to był blamaż to Półmaraton warszawski już nie – wszystko poszło niezadowalająco ale zgodnie z planem a plan był taki, że biegnę na 2 godziny dopóki starczy sił a dalej się zobaczy. Zobaczyło się w okolicach 15 km tempo siadło i 2 zero dwa i pół w tabeli wyników jest.
Dziwnie treningowo jest w tym roku. Potrzeba mi więcej biegania do realizacji celu nr 1, do asfaltu i „większego” biegania wracam zgodnie z założeniami ale stopniowo i na razie rekord treningu to 9 asfaltowych kilometrów na raz a z tych 9 to wyniku w półmaratonie się przecież nie wyciśnie.
Bardzo wiele zmian w treningu w tym roku było, zacząłem z grubej rury, bo akurat było dużo czasu na trening i dużo wycieczek górskich zrobionych już jest przy dużej ilości interwałów w tygodniu i trochę lekkie przetrenowanie się przez te zwiększone obciążenia wkradło. I te skoki tętna i to rozdrażnienie i brak snu wszystko już było w moim treningowym życiu, ale odzwyczaiłem się bo to było przed laty a ostatnio trening bilansował mi się wyśmienicie. To niestety minęło w tym roku ciężko mi to ogarnąć, totalny dół formy tydzień temu a tu siup akurat w dniu startu wszystko wraca do normy, a konkretnie tempo spoczynkowe spada o 12 uderzeń przez ten tydzień.
Miejsce moje niezmiennie zostaje tam gdzie się podchodzi a nie biega a te 3 miesiące zmian jakoś wytrzymam, lekko asfaltowy kilometraż zwiększymy jeszcze - wytrzymam , wytrzymam, że na Klimczok czerwonym podbiegiem a nie zielonym podejściem a z Klimczoka co jeszcze gorsze też ta czerwona szutrówka a nie zielony techniczny zbieg ale cóż ambitny cel wymaga poświęceń a skoro trzeba trenować w zbliżonych warunkach do startu i skoro na 100 mil mam 30 godzin a nie 46 czy 60 to tak trzeba.
A półmraton – zacytujmy komunikat w Suunto app: „twój wynik na tym dystansie był gorszy o 16 minut od najlepszego” no comments – można by rzec tak. Ale można też inaczej mimo lekkiego doła wynikającego z lekkiego przetrenowania Pan Inżynier pobiegał sobie fajną asfaltową trasą z tym widokiem warszawskiego Manhatanu, Krakowskim Predmieściem, tą upierdliwą Wisłostradą z jeszcze upierdliwszymi podbiegami na mosty ale patrząc na tętno te 183 dało się jeszcze utrzymać i z sukcesem z kolegami powalczyć, a że tym razem układy nie przyzwyczajone i brak specyfiki treningowej wyszedł z worka no cóż . Jedno zdziwko trzeba jeszcze podkreślić bo na pytanie co mnie boli najbardziej po starcie muszę odpowiedzieć, że czwórki - tak te czwórki, które już mogą sobie spokojnie bez przerw zapodawać kilkunastokilometrowe techniczne zbiegi w górach nie dały rady na 15 kilometrach asfaltowej dżungli.
Więc wyćwiczmy je jeszcze trochę ale tylko trochę na tym asfalcie szczególnie, że startowo z nim się żegnam tymczasem, późno już i czas najwyższy zacząć ładować te akumulatory na górskich ścieżkach i pięknie że do startowych gór już tylko miesiąc.
41. UltraPieniny Wielka Prehyba 21.04.2024
Okolice kwietnia w kalendarzu startów zawsze były miesiącem szczególnym, czasem startu w wyścigu z kategorii „A”. Ten sezon jest jednak inny niż zwykle, czekają mnie dwa nie trzy główne wyścigi, startów w ogóle jakoś mało będzie i tym razem wybór na pierwszy wyścig z kategorii „B” padł na Szczawnicę – nie za dużo nie za mało a więc maratoński dystans w Wielkiej Prehybie, wyścigu w randze mistrzostw Polski, zawodów cieszących się renomą, chwalonych przez wszystkich i uważanych za jedne z lepszych w kraju.
Przez ten kwietniowy termin nigdy jakoś nie było mi po drodze do Szczawnicy a tereny przecież znane, trochę bardziej na wschód niż na etapowej triadzie ale większość przeżytych wrażeń nie bieg a rower górski w tym terenie mi dostarczał. To tutaj na czerwonym szlaku ze schroniska na Przehybie dziewictwo traciłem w mtb, bo tam po raz pierwszy wjechałem przecież na rowerze na prawdziwy górski szlak. I były inne górskie maratony mtb, była prawie co roku Transcarpatia, a biegowo bieg 7 dolin był.
Czas płynie i po tych 10 latach nie ma już leśnego singla za schroniskiem, szlak zmieniony teraz są wiatrołomy ale i szersze trasy co nie powiem jako minus Ultra Pienin uważam, ale dzięki tym szerokim trasom dało się przecież te 1000 osób na trasie upchać i bez korków o dziwo to wszystko napierać.
Trasa w ogóle rewelacja, nie było singli ale tak jak lubimy rzeźnia była bo tych przewyższeń trochę się nazbierało i jeszcze gdyby pogoda lepsza znaczy się bardziej widokowa była to ten pieniński odcinek gdyby przyszło z widokiem na Tatranika przeżyć byłoby już optymalnie.
Nie było widoków, deszcz za to przez ostatnie 1,5 godziny padał i akurat na zbiegu gdzie powinienem być najmocniejszy mnóstwo strat czasowych miałem. Błąd taktyczny bo stare zasłużone pamiętające jeszcze UTMB i Diagonale Hoki założyłem i bez protektora niestety dwoma dzwonami się to skończyło poważnymi ale na szczęście nie na kamienie a na trawę upadłem. Klika minut przez to straty było ale spokojnie w celu głównym błota nie będzie także damy radę.
Dawno już błotnego wyścigu nie miałem i trochę już zapomniałem o tej specyfice bo wiem przecież że najwięcej dzwonów zawsze jest gdy się wkurzamy, że ktoś przed nami biegnie wolno i za wszelką cenę chcemy go wyprzedzić albo wkurzamy się że ktoś za nami zbiega szybciej i zamiast napierać swoim tempem zaczynamy zbiegać szybciej. Tym razem było to drugie na szczęście skończone tylko lekkimi otarciami bo tych kilku minut strat nie liczę, chociaż miejsc trochę straciłem (fajną zabawę w ogóle za przehybą miałem jak w czasie jedynki zaczałem liczyć że załatwienie potrzeby 25 miejsc mnie kosztowało.
Podsumowując z wielkim zaskoczeniem odkryłem, że wszyscy mieli rację, że coś w tych ultrapieninach jest i jeśli na kwiecień nie będę maił w planie wyścigu głównego na pewno będę chciał zawitać tu jeszcze nie jeden raz. Akumulatory naładowane i wreszcie startowo w góry zawitałem co w kolejnych sezonach zdecydowanie będzie trzeba w kalendarzu startów poprawić
Każdy start przynosi jakieś nowe doświadczenia, przypomnienia ale i przemyślenia i trochę smutne. Bo są wyścigi, które naprawdę należy przeżyć. Są takie, które lubimy najbardziej i chcemy startować co roku jak choćby u mnie było zawsze na rozpoczęcie sezonu z zimową triadą, której już nie ma, są takie które lubimy najbardziej i chcemy startować co roku i nie uda nam się to po zmianie terminu na lipcowy jak jest z Biegiem Marduły, są takie ulubione gdzie chcielibyśmy też startować co roku ale po zmianie limitów nie mamy na ukończenie szans, jak Granią Tatr.
Ale są też takie gdzie gdzie zawsze chcieliśmy wystartować ale się nie udało i niestety już się nie uda jak sztandarowy 115 km ultrajanosik, może się uda jak się kiedyś skończy wojna jak Bojko Trail, są takie na których zaliczenie jest jeszcze szansa jak bieg rzeźnika, 3x śnieżka, Chojnik, któryś z biegów zbója.
Są więc takie starty, które naprawdę trzeba przeżyć.Teraz skorzystałem z tej szansy na Ultrapieninach i nie żałuję ani trochę
Zaliczajmy wszystkie wyścigi póki można!
24. Nocny patrol Kielce 18.05.2024 r.
Po ubiegłorocznych startach z biegoholizm.pl wiedziałem, że w miarę posiadania wolnego miejsca w kalendarzu zawody z tego cyklu będę chciał zaliczać jeszcze nie raz. Starty w miarę górskich warunkach niecałe dwie godziny jazdy samochodem od domu, dobra organizacja, taka po prostu fajna, nie wymagająca żadnych skomplikowanych logistycznych przygotowań możliwość powypruwania flaczków na pagórkach blisko domu. Bardzo miłe wrażenia pozostawiło nocne ściganie na Nocnym Patrolu w zeszłym roku i przy wolnym terminie ad 2024 wybór był prosty. Szkoda, że w tym roku Orgi zrezygnowały z 30 km dystansu, który jak dla mnie był optymalny. Propozycja maratonu w tej części sezonu trochę była za długa, wybór padł więc na dystans półmaratoński.
Nazwa zobowiązuje i trzeba było w okolice góry Patrol dotrzeć z trasą, także z pełnym zrozumieniem wybaczam orgowi te 3 kilometry asfaltu na starcie, szkoda też, że później te chyba najfaniesze single w okolicy tym razem były nie z góry lecz pod górę. Było za to wiele innych też przyjemnych singli zbiegowych i tak jak lubię można było sobie na zbiegach trochę poszaleć, bo na takim krótkim dystansie układów oszczędzać nie trzeba.
Wszystkie okoliczne szczyty zdobyte - Patrol (co nie udało się w zeszłym roku i nie udałoby się w tym roku gdybym wybrał start w dystansie maratońskim) zaliczony, ulubiony Trupień (ten najlepszy) , Biesiak, Ekierka, Pierścienica zaliczone widok na nocne Kielce spod wyciągu też był, czego chcieć więcej na te 22 kilometry. Może szkoda tylko tego największego killera podejścia z zeszłego roku w okolicy Patrolu ale to nie dla cieniasów i tutaj trzeba sobie było pewnie maratoński dystans wybrać, żeby to zaliczyć.
Mało wyścigów w tym sezonie będzie, cele główne na długich dystansach, także po wyścigu z kategorii „C” nie było czego oczekiwać. Na formę jeszcze za wcześnie, po obozowej majówce w Zawoi regeneracja jeszcze nie nastąpiła, start oceniam neutralnie - ani się nie załamałem ani nie popadam w samouwielbienie. Nie ma już na szczęście tego co w marcu, gdzie kompletnie nie wychodziło z treningiem. Zmieniłem (znaczy się niestety zmniejszyłem) prędkości treningowe dostosowując wszystko do tego półminutowego spadku tempa na kilometr na dystansie półmaratońskim w ciągu 8 lat. Zwiększyłem też kilometraż biegania ale i tak wiem, że świata nie zawojuje i że mimo starań tak już będzie zawsze. Widać jak wyglądam jeśli chodzi o moje cechy wyścigowe i w tego rodzaju wyścigach ( bo i na Pieninach tak było) najpierw się wkurzam, jak wszyscy mnie wyprzedzają na asfalcie, później gdzieś po półgodzinie wchodzę na właściwe obroty, wyprzedzam na podejściu później jest ok. (pod warunkiem że dzwona nie zaliczę) na zbiegach, bardzo ok. na podejściach a później się wkurzam, że mnie wyprzedzają na płaskim i tak w koło Macieju.
Podsumujmy więc, mocny trening zaliczony, trasy zbliżone ( w aspekcie oczywiście technicznym nie przewyższeniowym) do startu głównego zaliczone, flaki powypruwane, akumulatory naładowane, w nocnych warunkach pobiegane, buty i gacie na główny start przetestowane, czego chcieć więcej?
Na 6 tygodni przed startem głównym sezonu nastroje generalnie ok. , czas na ostatni mikrocykl, tapering i jedziemy dalej z tym ultra koksem Panie Inżynierze!
42. Western States Endurance Run 29.06.2024 r.
Western States Endurance Run 2024 –
Jak przez 8 lat głowa dojrzała i doczekała się na start, na który nogi i serce spóźniły się 8 lat. Kilka słów o jednym z najszybszych życiowych startów na najszybszym i jednym z dwóch najbardziej kultowych stumilowców, czyli jak poniosłem kultową porażkę i zakończyłem etap osiągania coraz lepszych wyników, pomimo tego, że coraz wolniej biegam.
43. UTMR Mattertal 50 7.09.2024 r.
Gdy w ubiegłym roku skończyłem DdF w stumilowcach pozostawaly mi do ukończenia jeszcze dwa wyścigi, które mogły zapewnić jeszcze większy rozwój -WSER i UTMR. Los zadecydował, że dostałem szansę, aby ukończyć je w2024 r.
Na WSER niestety zabrakło już prędkości przelotowej na limit a i serce wysokich temperatur nie wytrzymało, pozostało więc na tych wyższych wysokościach wokół Monte Rosy się sprawdzić - dystans 170 km, przewyższenia 11200, 60 godzin limitu -wszystko to jak najbardziej stanowić miało kolejny krok w rozwoju ultrasa.
Różne scenariusze życie szykuje, tym razem przyszykowało najczarniejsze. Po pierwsze, w życiu się nie spodziewałem, że tyle mnie będzie ten WSER kosztował. Z jednej strony to zabójcze jak na mnie kilkunastogodzinne tempo spowodowało taki wyrzut adrenaliny ze od razu po wyścigu na bieg 7 dolin chciałem sie zapisać, który był dwa tygodnie później, a po 3 dniach gdy adrenalina opadła skończyło się to totalnym zjazdem formy, 4 tygodniami roztrenowania i niemożnością wejścia w normalny trening później, także do UTMR miały starczyć tylko niektóre elementy normalnego treningu i 3 dni w Tatrach. Szykowała się więc powtórka z UTMB, gdzie raczej nie dobrą formą a doświadczeniem i mocną głową wyścig kończyłem.
Tylko z tą głową to niewiadoma się zrobiła niestety, bo kryzys wartości po porażce bardzo mocny nastąpił. W życiu nie myślałem, że tyle mnie będzie ten DNF kosztował psychicznie. Świadomość że nie będzie już nigdy szansy, że coś się skończyło na zawsze, że nie będzie celów pośrednich (żeby kwalifikacje zdobyć), że trudno teraz coś realnego a zarazem ambitnego znaleźć, wszystko to ogromny dół spowodowało, jak zwykle zresztą w takich przypadkach spotęgowany jeszcze przez pozasportowe kwestie.
Wszystko to ścierwo tak w piątek przed wyścigiem odłożyłem na szczęście do swojego czerwonego pudełka, gdzie ścierwo staram się zawsze odstawiać i do czwartku pełen reset, książka, film i tradycyjny lekki przedstartowy stres.
Ten stres to w poniedziałek, gdy pojawiły się pierwsze prognozy pogody na dzień startu niestety mocno się spotęgował. Prognozy zapowiadały jednodniowe załamanie pogody a we wtorek to już prognoza, że będzie to załamanie 100 procentowa się zrobiła.
Właśnie we wtorek podczas pierwszej wizyty w markecie i rozmów z tymi bliżej orgów z przykrością się dowiedziałem, ze orgi zaczynają już o modyfikacjach trasy i zmianie terminu myśleć.
Nie dziwota bo pierwszy dzień i noc w tym wyścigu to lodowiec i wysokość 3300 i trochę głupio na ten śnieg w środku nocy wszystkich puszczać.
I tak start został opóźniony o jeden dzień a trasa skrócona ze 170 do 140 km ale co ważniejsze na mocno niższe wysokości przeniesiona co dla mnie załamką się skończyło bo chciałem głównie na tych wyższych wysokościach się sprawdzić i ten UTMR był dla mnie być może takim kolejnym ale ostatnim już etapem, drogą którą po UTMB można obrać.
Na szczęście udało się nocleg znaleźć i tak gdy w ten dzień z załamaniem pogody z hotelu do hotelu się przenosiłem zajrzałem jeszcze do rejestracji i kolejną wiadomość otrzymałem, że tyle tego deszczu i śniegu napadało, że szlaki zniszczone, ziemia się osunęła i powódź, jedna z dolin dla ruchu zamknięta i nie mogli by supportu zapewnić i w konsekwencji wyścig znowu odwołany i ostateczna wiadomość jeszcze przyszła, że może coś zrobią jeszcze w sobotę ale takie jednodniowe zawody ok 50 km.
Na szczęście się udało. 52 km 3700 przewyższeń wypruwania flaków wokół Grachen zaliczone i nie wiem co teraz ex post napisać. Bo po 3 ostatnich sezonach totalnego rozwoju przyszedł 2024 rok, taki wymarzony jeśli chodzi o kalendarz startów, ale niestety taki gdzie te starty były tylko dwa i żaden z nich nie wyszedł.
I w tym roku niespełnionych celów taki niespodziewany mitteral marathon ku pokrzepieniu serca się trafił i to "Pokrzepienie" to chyba z dużej litery trzeba napisać bo jeśli chodzi o te krótkie ultra to jeśli nie najlepszy to taki na pewno jeden z top 3 maratonów w tym Grachen przeżyłem.
Start był o 4 także było trochę nocnej bieganiny, były piękne widoki, techniczne trasy a i wysokość rekordowa została zaliczona bo dotarłem na 2730.
Do zapamiętania - te najlepsze widokowo ośnieżone po tych opadach szczyty bo w okolicy aż roi sie od 4 tysieczników, ten wiszący most, ten spacer z widokiem na samotny Matterhorn, który majaczył gdzieś w oddali, ale został przyćmiony jakością tego singla po którym się spacerowało ( takie naj naj jak na utmb po włoskiej stronie za Courmayeur, jak spacer żelazną ścieżką na valdaran, i ten chyba jeden z najpiękniejszych przeżytych widoków w życiu może przez to że niespodziewany na niestety coraz mniejszy jęzor lodowca i okoliczne majestatyczne góry w drugiej części wyścigu.
A wszystko cały czas na technicznych singlach i była też ta ciekawostka 7 km dwa razy przebiegnięte to samo ale raz puszczone w dzień raz w nocy i jak to niesamowicie było przeżyć. Tylko tego pięknego wschodu słońca zabrakło, gdzieś na dole mnie złapał, ale cóż za wolno napieram.
Bałem się trochę tej wysokości ale poszło to nieźle, jedyny minus to, że na początku nogę w piszczelu potłukłem i na ostatnim zbiegu ból w shin splinie był i stromych zbiegów zbiegać nie mogłem ale to szczegóły.
Pięknie było i chyba w tym kiepskim sezonie lepszego wyścigu na poprawę nastroju przeżyć nie mogłem.
Co dalej? Jak pięknie już bywało w moim sportowym życiu i szczególnie się przypomina UTMF, który przez tajfun również do maratonu ze stumilowca skrócili i jak zaliczenie po półtora roku tego UTMF smakowało.
Czy mnie stać na powtórkę - nie wiem - zobaczymy. Z pokorą do UTMR podchodziłem a po liźnięciu okolicy pokora jest jeszcze większa. Czy stać mnie w tym wieku żeby tyle poświęcić treningow, rezygnując z innych startów na wyścig, w którym praktycznie co drugi sezon coś muszą zmieniać, gdzie prawdopodobieństwo ukończenia nie jest wysokie, gdzie trzeba być zdanym głównie na siebie bo organizacja nie jest mocną stroną (wyjaśniając gdzie bufety nie są mocną stroną ale w zamian dostaje się najlepsze trasy ) i dodatkowo z perspektywy tego co już zaliczył trochę okolicy czy stać mnie na dwie noce utraty pięknych widoków. W wyścigu jest też druga opcja - 4 dniowa etapówka po tej samej trasie także kto wie może to teraz stanie się moją drogą.
Oj ciężko będzie w te jesienne wieczory usiąść i ten 2025 rok zaplanować. Ale niezależnie czy znajdzie się w nim miejsce na jakiś UTMR, to w te okolice Grachen na pewno będę chciał jeszcze wrócić.
Reasumując, dzięki ci UTMR za zażegnanie kryzysu ultra wartości, ale chyba jeszcze większe dzięki za wskazanie dalszej ultra drogi, która chyba jednak na tych wyższych wysokościach powinna teraz przebiegać chociaż trochę.