Z OSTATNIEJ ULTRA CHWILI

40. Diagonale des Fous 19-22.10.2023 r.

Diagonale Des Fous 2023 – „J’ai servecu!”, czyli jak nowy model twardziela pozwolił przetrwać przekątną szaleńców a nie głupców, wydłużyć się w czasie do 62 godzin 20 minut, wydłużyć się w pionie do niewiadomo ilu metrów i przeżyć najtrudniejszy technicznie, klimatycznie, organizacyjnie, logistycznie, obciążeniowo, i czasowo stumilowiec.

CHRONOLOGICZNIE

12. Zimowa Etapowa Triada 07-08.01.2023 r.

Kiedy w ubiegłym roku po 46 godzinach Szamoniksa biegłem z walizką na autobus chyba wyglądało to całkiem nieźle technicznie, bo aż jeden z Francuzów zagadał i zapytał mnie czy ukończyłem wyścig. I tak to jest chyba ze mną faktycznie, że dzięki temu że nie mogę zmusić się do totalnego wypruwania flaków suma summarum mogę napierać więcej. Dochodzi do tego jeszcze kilkuletnie przyzwyczajenie układów do wysiłku a ostatnio chyba już w 90% można powiedzieć że doszła jeszcze mocniejsza głowa i zeszłoroczny MIUT i UTMB udowadniają, że bez odpoczynku mogę długo i zajmuje lepsze miejsca w stadzie niż świadczyła by o tym wydolność.

Przyjmując takie założenie droga rozwoju jest tylko jedna i w 21 sezonie startów, który właśnie tradycyjnie rozpocząłem od etapowej triady spróbuje poprawić te 10 tyś w pionie 180 km w poziomie i 46 godzin na osi czasu. A w jaki sposób to na razie mam ogarnięte w 50% bo tradycyjnie wszystko od losowań i innych czynników zależy. Jedno wiem jednak na pewno, że w zeszłym roku przez to niespodziewanie wylosowane UTMB było za dużo tych dłuuugich wyryp i w tym roku zamierzam zaliczyć tylko dwa starty w kategorii A i to w środku i pod koniec sezonu . Z drugiej strony na pewno będę chciał poprawić się w kategorii liczba startów bo te 6 zeszłorocznych to niechlubny rekord „in minus” tych 20 poprzednich sezonów. Jedno wiadomo i tradycyjnie cieszymy się, że ambitne i realne cele wciąż można jeszcze sobie wyznaczać (co po ubiegłorocznym rewelacyjnym sezonie nie było takie łatwe) i kto wie dyskutując już o celach długoterminowych, za te kilka lat trzeba sobie chyba wyznaczyć jako cel takie wielooookilometrowe i wieloooodniowe wyrypy, ale to jeszcze do zastanowienia, sprawdzenia i na pewno nie w tym sezonie.

Mało będzie w sezonie miejsca na wypruwanie flaków, ale od czego mamy zimową triadę – tradycyjnie już kolejny rok styczeń zaplanowałem na wyścig z cyklu „walki z kolegami” i tradycyjnie niezgodnie z teorią treningową sezon przygotowawczy od dużej ilości interwałów musiałem zacząć i tylko jedna typowa rzecz nie wyszła bo ani jednego weekendu w górach nie zapodałem a ostatni raz szczytowałem w październiku na UMB. Górki w Falenicy, schody na siłowni, wszystko to musiało starczyć i generalnie starczyło ale te 3 miesiące przerwy od gór układy odzwyczaiły i jeśli wydolnościowo wyścigi poszły rewelacyjnie to 100% odporności na obciążenia jeszcze brak.

Wszystko to wystarczyło jednak na sukcesy w „walce z kolegami” i to jest to. Bardzo fajnie wyszło wszystko taktycznie, zgodnie z przedstartowymi założeniami, wszystko jak po sznureczku gdzie zwolnić, gdzie przyśpieszyć, tak jak miało być. Dodatkowo jeszcze radość bo miejsce w stadzie chyba o te kilka procent lepsze niż zwykle bo równo w środek trafiłem.

Reasumując, fajnie tylko co z tym stadem się dzieje? Jest kryzys i widać, że przez zawirowania mniej osób startuje i pewnie wszystkie imprezy na rynku się nie utrzymają. Miejmy nadzieję, że triada do tego mojego jubileuszowego 40 sezonu startów się jednak utrzyma i tradycyjnie już co roku początek sezonu przyjdzie na pograniczu Pienin, Gorców i Beskidu Sądeckiego spędzać i start zawsze już wychwalać za to wszystko co poniżej:

• za ten trans dwudniowy, w który wchodzisz, gdzie przez te kilkadziesiąt godzin nie myślisz o niczym innym tylko startach,

• za to naładowanie akumulatorów, gdy wychodzisz z jesiennej zadumy i taaakim akcentem wbiegasz w kolejny sezon,

• za to wypruwanie flaków i „walki z kolegami”, wspomnienie rowerowych czasów które już bezpowrotnie minęły,

• za te wspomnienia tych najlepszych rowerowych rejonów i wszystkich „Transcarpatii” i innych startowych rowerowych przygód, które kiedyś tam były,

• za tę tęsknotę za etapówkami, które w biegowych czasach niestety minęły bezpowrotnie,

• za tę atmosferę, którą tworzą organizatorzy, za tę organizację gdzie tradycyjnie wszystko dopięte jest na ostatni guzik,

• za pomidorową z ryżem i dyniową (?) z grzankami na mecie i za te bufety, na których nawet nie wiem co jest bo zawsze muszę uciekać przed kolegą, bo mnie goni,

• za tę różnorodność i to że każda zimowa triada jest inna – typowo zimowa, mroźna, ciepła, z zaspami, z lodem czy tak jak ostatnio z jesiennym błotem,

• za te dodatkowe smaczki, które uwielbiam z tym najsmaczniejszym wspinaniem wyciągiem na Stajkową na końcówce nocnego etapu.

Szkoda, że Tatranik chociaż na chwilę się nie odsłonił. Na te widoki przyjdzie jednak poczekać kolejny rok, a kto wie może tylko osiem miesięcy bo letni termin z lipca dla mnie na szczęście na wrzesień przeniesiony i przy dobrych układach do zobaczenia na potrójnym wypruwaniu flaków jeszcze w 2023 r.







XXX Puchar Bielan 5.02.2023 r. 24,12

Siedem lat minęło odkąd pożegnałem się startowo z rakotwórczym asfaltem i wróciłem do gór. Te tylko sześć startów w zeszłym roku (mimo, że najlepszym sezonie jeśli chodzi o realizację celów) to już jednak przesada się zrobiła i w tym roku jednym z założeń na sezon jest, żeby zwiększyć liczbę wyścigów w kalendarzu. Najważniejszym założeniem sezonu jest jednak wydłużyć się w czasie, długości i wysokości także jedynym rozwiązaniem na zwiększenie liczby startów jest udział w krótkich wyścigach i stąd decyzja o starcie.

Puchar Bielan w moim kalendarzu startowym przed laty zajmował miejsce specyficzne będąc jedynym takim wyścigiem, gdzie ze startu na start poprawiałem życiówki dochodząc do 22,26 w 2016 roku. Siedem lat minęło i dobrze było zobaczyć na tej samej trasie, w którym miejscu jestem jeśli chodzi o szybkość, szczególnie, że treningowe prędkości całkiem niezłe osiągam także myślałem, że z tą prędkością nie jest źle. Czas ad 2023 to 24,12 i chyba jednak tak dobrze prędkościowo nie jest.

Ultra zabija prędkość i to fakt, ale przyznam, że myślałem że strata będzie mniejsza. Jest oczywiście dużo tłumaczeń, że nie było specyficznego treningu, że koncentruje się na sile, że uprawiam teraz nie tylko bieganie ale i wbieganie, podchodzenie, zbieganie i marsz, że za ciężki jestem na razie, że w beznadziejne klimaty pozasportowe wpadłem, ale to już zostawmy. Ż życiówkami pożegnałem się siedem lat temu i wiem, że w tym wieku nic już nie poprawie i tylko żal tej maratonowej co o kilka minut niedoszacowana jest ale 5tka 10ka i półmaraton były jak na tamten już przecież mocno piernikowy okres ok.

Co dalej panie Inżynierze z tym asfaltem? Na pewno następny start nie za kolejne 7 lat, jakieś piątki dyszki może trzeba jednak częściej wprowadzić, żeby te spadki prędkości opóźnić. I na pewno do park runów trzeba wrócić bo po tych katorżniczych wyczynach sportowych zeszłorocznych też je zaniedbałem. A półmaraton i maraton to już tylko chyba możliwy ale turystycznie w jakimś fajnym miejscu jest. I tylko nad jednym się zastanawiam może trochę też w Świętokrzyskim po górkach krótko pobiegać trzeba kto wie.

A Puchar Bielan pewnie jeszcze będzie i to miejmy nadzieję, że częściej niż co siedem lat. Organizacyjnie fajnie i ma ten klimat specyficzny i ten termin wczesny gdzie jeszcze ta prędkość nie jest tak zabita. I szkoda tylko że kryzys, że nie ma już tego boomu na bieganie co kiedyś, że prawie wcale nie ma już znajomych na starcie. Nie ma niestety kolejnej czapeczki do kolekcji ale jest medal, zupa, herbata i Izo i za te niespotykane już 60 złotych za startowe można było sobie flaczki powypruwać i to jest to.

ddddddd



36. Zimowy Ultramaraton Karkonoski im. Tomka Kowalskiego Karpacz 25.02.2023 r.

Są „losowania” na wyścigi dla przyjaciół królika takie jak choćby Granią tatr, ale nie tylko bo i na UTMB widać, że jakoś tak więcej ludzi losowanych jest z krajów gdzie organizowane są imprezy „by UTMB” a i nawet na listy WSER głównie Amerykanów się dopuszcza i są też losowania jak choćby ZUK, gdzie nikt złego słowa nie powie na brak sprawiedliwości i każdy co roku zapisuje się na losowanie, a przy braku szczęścia w następnym roku dostaje dodatkowy los, a gdy nie uda się po raz kolejny ma już zagwarantowany start. Ja statystycznie mam szczęście w co drugim losowaniu i piękne jest to, że w ten zimowy jeszcze termin nie ma innych zawodów i zawsze w kalendarzu startowym jest miejsce na tę nie ma co ukrywać przecież kultową imprezę.

Pamiętny był start sprzed trzech lat bo to przecież ostatni wyścig przed covidem się trafił a i przeżyć dostarczył nieziemskich bo po raz pierwszy przeżyłem wyścigowo te wbijające się lodowe igły przy podejściu na Śnieżkę czy tą kilkunastosekundową ślepotę po wyjściu z tego wiatru do Domu Śląskiego.

Edycja 2023 wprawdzie nie dostarczyła igieł i nie dostarczyła ślepoty (to dzięki temu że do schroniska nie wszedłem), było trochę cieplej ale na pewno bardziej wiało, chociaż suma summarum było ok. (znaczy się nie kultowo) bo wiatr wiał ale nie licząc oczywiście Śnieżki prawie zawsze w plecy i tylko czasami z boku. Na starcie komunikat, że odczuwalna na Snieżce minus 28 nie nastrajał optymistycznie ale jeśli chodzi o temperaturę nie było tak źle i komfort termiczny cały czas miałem, ale to też dzięki temu, że ubrałem się tak akurat. Nic nie nauczyło mnie jednak życie po ubiegłorocznych zbiegach podczas wizyty w lodowych Karkonoszach bez raczków, obiecałem sobie że już nigdy, ale oczywiście podczas ZUKa i podejścia na Śnieżkę znowu raczków nie założyłem, mimo że w plecaku je miałem i nie powiem lekkie chwilę zgrozy później na zbiegu przeżyłem.

To pierwszy start na nowej krótszej o 7 km trasie i nowa trasa ok., start tym razem nie z Jakuszyc a ze Szklarskiej Poręby, która zdecydowanie od tego Karpacza lepszą miejscówką jest, bo te sudeckie Krupówki w Karpaczu traumatyczne przeżycie stanowią i odrzucają i dobrze, że na Śnieżkę można sobie normalnie z innych miejscówek choćby z Borowic wejść.

Przed startem obawiałem się może nie o formę ale lekki niepokój brak treningów w górach powodował bo w ub. roku w dzienniczku treningowym już 9 wycieczek górskich było o tej porze roku a w tym tylko 3. Na szczęście formy na 46 kilometrów starczyło i zabrakło tylko na ostatnie dwa bo matka kryzysów się trafiła i szkoda tych 10 straconych miejsc. W tym roku w kwietniu nie ma MIUTa, także stopniowo zgodnie z planem na lipcowe i październikowe starty wydolność, siłę i szybkość sobie buduje. Skrócenie trasy spowodowało czas krótszy o 1h40 w porównaniu z 2020 r. ale chyba też obok tej formy nastawienie psychiczne na to wpłynęło, bo tak jakoś bardziej na wypruwanie flaków w starcie się nastawiłem, dałem z siebie wszystko i nawet te beznadziejne szutry pod koniec wprawdzie galloweyem ale przebiegłem. Cel wiadomy w pierwszej połowie sezonu więcej biegania mniej przewyższeń i trzeba się do tych szutrów trochę przyzwyczajać a i kilometraż biegowy zwiększać. Na szczęście to tylko te kilka miesięcy bo moje miejsce jest w wyższych górach i wkrótce wróci stare i jak szutrówki to tylko nocą w Izerach będą prawo być miały, bo nic nie zapewni mi takich widoków gwiazd na niebie jak podczas szutrowych spacerów na Ultrakotlinie.

Co jak co to dramat jednak z tym nagromadzeniem szutrówek w końcówce, bo po takiej kultowej części na Grani takie badziewie trzeba pokonać aby dotrzeć na metę, ale zrozumieć to można bo pewnie tym turystom z Krupówek miejsca trzeba przecież ustąpić a i tak cieszyć się trzeba bo to w sumie jedyna okazja jeszcze na ZUKu, żeby tę Śnieżkę wyścigowo w sobotę zaliczyć , bo 3x Śnieżka w czwartek a na Ultrakotlinie już niestety nie można.

Kolejna kultowa impreza zaliczona, niepowtarzalna atmosfera i organizacja, pogoda ta taka ekstremalna ale na tyle, że jeszcze puszczają zawodników i fajnie te statystycznie co dwa lata by było mieć możliwość startu do emerytury, chociaż dobrze by było żeby choć raz w życiu w tej słonecznej scenerii to przyszło przeżyć z pięknymi widokami.

ZUK o tej porze roku na pewno będzie w przyszłości wyścigiem pierwszego wyboru, i na pewno co roku do losowania będę stawał i miejmy nadzieję że statystycznie do zobaczenia na starcie w kolejnych nieparzystych latach. I tylko szkoda, że czekając na tego ZUKa w jesienne wieczory kawy z kubka z napisem ZUK się nie napiję, bo te 80 złociszy to nawet uwzględniając inflacje lekka przesada.

Do zapamiętania jeszcze ten jeden pijany turysta z Kropówek i ten okrzyk gdy przebiegałem z kamerką w dłoni „o ten jeszcze z fajką!”, ale to już na poniższym filmie.

To tyle. Statystycznie do zobaczenia na ZUK 2025!





37. ISTRIA BY UTMB 110 km 15-16.04.2023r Umag

Mocno monotematycznie się zrobiło przez 4 ostatnie lata w kalendarzu startowym, bo od 2019 r wszystkie zimowe przygotowania poświęcałem na MIUT. Na szczęście (po porażce, dwóch odwołanych ze względu na covid edycjach i ubiegłorocznym sukcesie) Madera została w kalendarzu startowym odhaczona i można było wreszcie spróbować czegoś innego. Główne cele w dalszej części sezonu, wybór padł więc na „lżejszy” wyścig, mniej ambitny i tak jak lubię (i co niestety covid odebrał) można było ulubiony wyjazd łączony turystyczno – startowy zorganizować, gdzie przed wyścigiem niekoniecznie trzeba odpoczywać a można coś pozwiedzać.

Oprócz zwiedzania jeszcze jeden a może i najważniejszy czynnik o udziale zadecydował. Gdzieś głęboko mam już na szczęście ciułanie punktów do UTMB i jak mi z tym dobrze bo ta oferta mocno beznadziejna przecież, ale jeszcze kwalifikacje na WSER mi zostały i o te 32 losy do losowania ad 2024 trzeba było zawalczyć a ISTRIA z takimi limitami łatwe kwalifikacje na WSER zapewnia.

Gdy godne polecenia atrakcje zostały pozwiedzane i można było z pewnym lekceważeniem (również po niezłych przecież sukcesach zeszłorocznych) do wyścigu stanąć, tak po raz kolejny następną niespodziewaną lekcje pokory przyszło odebrać. Miało być „Just for fun” a nieoczekiwanie wyścig stanął pod znakiem ultra cierpienia.

Każde ultra jest inne i tym razem spotkało mnie coś co nie przytrafiło mi się przez 8 lat ultra – permanentne kłopoty żołądkowe. Przyczyna pierwsza – softflaski nie przeczyszczone coregatabs jeszcze po zeszłorocznym sezonie jakoś w ogóle o tym zapomniałem i nie ruszałem tego od września, ale jeszcze bardziej tan izotonic gospodarzy zaważył bo takiego syfu nie było nigdy. W konsekwencji od 42 km mając do wyboru nic nie jeść i nie pić lub jeść, pić i wymiotować pierwszą opcję wybrałem i skończyło się to 5 godzinnym kryzysem z osłabienia.

Sytuacja została opanowana dopiero po bufecie gdy na samą wodę się przerzuciłem i mogłem skorzystać z typowych żelaznych zapasów, które zawsze mam ze sobą na dłuższych wyrypach – bułek, żeli a i nawet ryż własny miałem. Ryż się przydał bo zupki w proszku dawali i szczególnie się przydał, gdy zupki zalewali zimną wodą tak, że makaron się nie rozpuszczał. Poza bufetami zapotrzebowanie na energię żelami uzupełniałem ale żele same nie wchodziły. Można je było napierać zmieszane z bułką tylko przełykać tego nie mogłem także z pełną gębą sobie napierałem od czasu do czasu kawałek po kawałku połykając.

W konsekwencji po raz kolejny się przekonałem jak mała rzecz na postawę startową może wpłynąć -jak kiedyś źle zawiązane sznurówki, nie sprawdzone skarpetki, lekceważony ból zęba, nie przetestowane smaki żeli- ile to było już takich drobnostek które do ogromnych tragedii się przyczyniają.

Przez kryzys pewnie z pół godzinny straciłem co oczywiście na te 23 godziny czasu zlewam bo do limitu i tak było daleko, ale ten kryzys na pewno zapamiętam, bo gdy się zaczął to tradycyjnie na koniec czekałem i doczekać się nie mogłem i był niepokój ale pod koniec wyścigu mimo, że kryzys już minął to do końca nie szalałem ale w marszu to przecież ponadprzeciętnie dobrze mi idzie także wielu wyprzedzałem i 5 godzin przed limitem na mecie się zameldowałem.

Z tym limitem to pięknie bo Istria stanowi taką bardzo fajną ofertę ze znaczkiem by UTMB dla początkujących. Niestety nie dla Pana Panie Inżynierze bo spóźnił się pan 5 lat – bo trzeba było to jako pierwsze 100 mil zrobić, a nie bawić się od razu w UTMB, ale jako że wszystko musi być w InzynBiKer style…

Kilka słów o trasie. Zaczęło się wkurzeniem, bo pierwsze 15 km po szutrach, później do 42 km perełka bo fajne single, widoki, grad, i trochę technicznych zbiegów później taka już łatwa technicznie trasa ale z tymi fajnymi toskańskimi klimatami pagórków, winnic, starożytnych miast na wzgórzach a później to już paranoja ostatnich 20 km dojścia na metę bo logistycznie musieli to po płaskim puścić, ale taka paranoja nie do końca, bo fajnie w błotku można się było momentami potaplać co zaskoczeniem było w sumie in plus bo w takich warunkach też wyprzedzałem.

Reasumując, cel nr 3 w tegorocznym kalendarzu - zdobyć kwalifikacje na WSER osiągnięty, ale jeśli fizycznie spoko to psychicznie bardzo dużo mnie to ukończenie kosztowało, że już nawet przyznam, że zacząłem się zastanawiać czy nie za dużo tego ultra cierpienia w tegorocznym kalendarzu startowym i z B7S nie zrezygnować. Na szczęście szybko mi to przeszło…



22. Nocny Patrol Kielce 13.05.2023 r.

Pół minuty wystarczyło mi na podjęcie decyzji o starcie w Nocnym Patrolu. Wystarczyło spojrzeć w kalendarz, że mam wolny termin, a to że trasa będzie rewelacyjna wiedziałem na pewno.

Wprawdzie Bielsko jest moim głównym „dalekim” miejscem treningowym ale wiadomo, że ze względów logistycznych często pojawiam się też w Górach Świętokrzyskich i na szczęście po tej kilkuletniej eksploracji pasma wiem, że nie tylko Łysica jest dobrą miejscówką na trening i można sobie w okolicy spokojnie znaleźć inne ciekawe ścieżki.

Kilka lat temu takim objawieniem była trasa Klątwy Szczytniaka, później dużo korzystałem z tras maratonów rowerowych ale to zdecydowanie Telegraf i Biesiak w wydaniu biegoholizm.pl stały się moimi ulubionymi, czy też w ogóle to wzorcowymi jak w przypadku Telegrafa wyrypami, kiedy to daje się udowodnić, ze można ułożyć rewelacyjną trasę praktycznie wokół jednej góry. I szkoda że tylko w zimie da się tam spokojnie pobiegać, bo dużo przez rowerowe zjazdy jest poprowadzona z których raczej w lecie nie da się korzystać.

Dodatkowo jeszcze informacja, że ponad połowa trasy będzie przez noc i świadomość że można sobie będzie flaki w nocy powypruwać co rzadko się zdarza - wszytko to zapowiadało się na taki maraton jak na Sudeckiej Setce ale nawet lepszy bo 2 a nie 5 godzin od domu i 31 a nie 42 km co wydaje się takim dystansem akurat na trening a nie już na utratę glikogenu.

Zgodnie z oczekiwaniami trasa nie zawiodła. 2/3 poprowadzona Biesiakiem także znana, ale ta dodatkowa 10 km pętelka jeszcze lepsza - rewelacja, cały czas ostro góra dół, tak ostro że nawet Ojciec Dyrektor by się nie powstydził. Tak tak oto narodziła się nowa alternatywa na trening i na pewno ten odcinek pojawi się w kalendarzu treningowym nie raz.

Czas na negatywy. Przede wszystkim forma. Wiadomo, że nie było co oczekiwać rewelacji miesiąc po setce, ale z drugiej strony to w życiu nie myślałem że tyle mnie ta Istria zdrowia będzie kosztowała. Pomimo, że zrobiłem przecież mini roztrenowanie, to czuć że się nie zregenerowałem zarówno fizycznie jak i psychicznie a dodatkowo mocny niepokój się pojawił, bo bóle w kolanie się zaczęły od czego się odzwyczaiłem. Bóle na starcie na szczęście minęły i jak widać na bóle najlepszy okazał się start a że nie na wypruwanie flaków przy tetnie 180 a na mocnym tempie przy 165 to trudno. W sumie rozmawiamy przecież co najwyżej o kilku minutach różnicy co miejsca w stadzie znacząco by nie poprawiło a trzeba przyznać że poziom amatorski wśród startujących wysoki i w mocno dolne rejony tabeli trafiłem.

Podsumowując zdecydowanie najlepsza noc muzeów jaką przeżyłem i „kierunek zwiedzania” na Biesiak i Patrol najlepszy. Zawody godne polecenia, z tą na maksimum wyciśniętą trasą, cały czas interwałowo góra dół non stop po singlach, z optymalnymi bufetami a i z tym specyficznym poczuciem humoru orga a przede wszystkim z tym czymś co powoduje, ze ból kolana mija a co najważniejsze ładują się akumulatory. I tego właśnie było mi trzeba takiego lekkiego startu przy mocnym tempie, ale startu bo teraz chyba bardziej na treningu trzeba się skoncentrować bo tegoroczne cele przecież ambitne.





23. Telegraf Trail 17.06.2023 r.

Gdyby Marduła nie był przeniesiony na lipiec to pewnie tradycyjnie o tej porze roku wypruwałbym flaki w tatrzańskich klimatach. Gdybym nie ściachał się fizycznie i psychicznie na Istrii w kwietniu to pewnie tradycyjny czerwcowy plan startów zaplanowałbym na jakimś ultra maratońskim dystansie albo w Bieszczadach albo na Babiej Górze i znowu beztrosko wyprułbym się kompletnie na miesiąc przed głównym startem środka sezonu. Na szczęście po ośmiu latach staje się coraz mądrzejszy i wolałem te tygodnie poświęcić nie na utratę glikogenu a na trening, a że równoległe założenie w tym sezonie jest aby zwiększyć liczbę startów wybrałem start w Telegraf Trail. Krótkie optymalne 12 km przy 700m w pionie to było tak akurat aby flaczki powypruwać a nic formy nie stracić..

Bardzo spodobało mi się to kieleckie ściganie miesiąc wcześniej na Nocnym patrolu, wszystko: trasa, organizacja, klimaty - piękne to było, tylko formy nie było. Tym razem wszystko już optymalnie. Forma ok. tak jak być powinno na te 1h37 minut w tempie progowym bez kryzysów udało się to wszystko przebiec. Trochę się obawiałem o tę formę, bo 6 dzień po długim weekendzie w górach był i tradycyjnie kryzys mógł jeszcze być. Kryzys po powrocie z gór na szczęście minął dzień wcześniej i już rano po tętnie spoczynkowym było widać, że jestem gotów ( niestety smutna jednak refleksja przyszła, że to spoczynkowe tętno to o 6 uderzeń przez te 20 lat startów się podniosło a po starcie druga refleksja była, że progowe mimo wciąż uprawianych treningów około progowych o 6 uderzeń spadło).

Trasa była mi znana z wcześniejszych wizyt treningowych i wiedziałem, że jest tak pode mnie czytaj: mało biegania dużo zbiegania i bardzo dużo podchodzenia. W takich klimatach czuje się startowo najlepiej, które to klimaty tradycyjnie nie przekładają się na jakieś totalnie dobre miejsce w stadzie chociaż w porównaniu do Nocnego patrolu miejsce w stadzie można powiedzieć że wreszcie jest realne.

Dodatkowo pięknie to było sobie tak przebiec z tą specyfiką krótkiego górskiego ścigania, poobserwować wszystko taktycznie z tą dynamiką z ciągłymi zmianami gdy ktoś lepszy w biegu a inny w podchodzeniu a nie wszystko nudne jak w jakimś biegu ulicznym.

Rewelacyjne zawody godne polecenia i jakie szczęście że logistycznie w niecałe dwie godziny jazdy autem od domu coś takiego można przeżyć i tylko wkurw (nawiązując do przyczyn dla których niektórzy biegają) mnie ogarnia, że kolejne kieleckie zawody w październiku na Biesiaku i termin mi nie bardzo pasuje i jeśli Biesiak nawet znajdzie się w kalendarzu startów to tym razem jedynie „just for fun” i flaków nie powypruwam na pewno, gdyż będę przed głównym startem sezonu.

Piękne są te trasy najbliżej domu i jak piękne jest to, że są też inne piękne trasy już dalej od domu, które dzięki zawodom możemy poznać. Jaka szkoda że tych dalszych już startowo raczej nie mam szans przeżyć, bo na dzień dzisiejszy założenie jest jednak takie że 3 killery w sezonie starczą a z tymi ultra dystansami pozostałymi w abrahamowym wieku nie wolno przesadzać. Pozostaje więc zaliczanie tras treningowo, ale jakie treningi można zorganizować choćby na takim Szczebel Cup, Piekle Czantorii, wszystkich trasach Ojca Dyrektora spod znaku BUTa.

Pięknie Telegraf naładował akumulator. Idziemy do przodu, forma sprawdzona, po chorwackim wypruciu glikogen odbudowany, psycha ok., trening zrobiony, potrenujemy jeszcze tydzień, czas na tapering, niech rodzi się moc i miejmy nadzieję, że już pora na najdłuższe „ściganie” w życiu. Tylko ten brzuszek taki jakiś zaniedbany i zbyt duży się zrobił i chyba trzeba przyjąc modę startowych ubiorów made in Courtney Dauwalter.

ddddddd



38. Bieg 7 Szczytów / Super Trail 13-14.07.2023

Po nieudanym starcie na B7S w 2019 r, wiedziałem dobrze, że na 99% nie wystartuję już nigdy w tym wyścigu bo na nowej zmodyfikowanej trasie na ukończenie przy moim tempie nie miałem szans. Minęły 3 lata, puste miejsce w kalendarzu na wakacyjny cel z kategorii A, a chyba głównie zeszłoroczne nieprawdopodobne sukcesy spowodowały jednak, że postanowiłem wykorzystać ten jeden procent. Dodatkowo zamierzałem też sprawdzić o ile można się poprawić, gdy biegnie się na 100%, bo od pewnego momentu w 2019 r. wiedziałem, że nie skończę i zwolniłem tempo. Chciałem się przekonać to się przekonałem - można się było poprawić o jakieś pół godziny, ale i to nie jest pewne bo trasa znowu została zmodyfikowana. Zmodyfikowana pozytywnie przez dodanie technicznych odcinków, to co lubię i to co akurat na B7S staje się moim przekleństwem, bo oddala mnie od jakichkolwiek szans.

Wiedział to zresztą org i wydłużył limit Super Trail 130 o godzinę, ale nietypowo zostawiając wszystkie limity pośrednie bez zmian. Od początku leciałem swoje ale już lekki niepokój się wdał na pierwszym bufecie bo na 10 km zrobiła się już różnica 10 minut na niekorzyść w czasie w porównaniu do poprzednich startów. Później zaczęła się noc i ten piękny szlak graniczny, który tym razem już w nocy a nie jak 3 lata temu z widokami kończącego się dnia został przeżyty Leciałem niby swoje zgodnie z założeniami, ale napierało się ciężko i coś wisiało w powietrzu i to dosłownie bo po rozmowach większość miała podobne odczucia. Potem długi chyba półtoragodzinny kryzys i to z gatunku tych najgorszych kiedy mnie w płucach zatyka a potem od Płoszczyny deszcz zaczął padać i chyba to ścierwo z powietrza zmył bo leciało się lepiej pod Śnieżnik chociaż z koniecznymi krótkimi przerwami. Następnie niespodzianka bo błota nie było, bo na pamiętnym torfowisku szlak zamknięty ale znowu musieliśmy na czeską stronę przejść i oczywiście dodatkowe metry do dystansu nabijać. A potem po raz pierwszy na Śnieżniku w nocy było coś widać i tą koszmarną nową wieżę (nie wiem kto pozwala na takie maszkary) a później znowu wkurzenie bo piękny kamienny zbieg w szutrową ścieżkę zamienili i tylko pozostało się cieszyć że kiedyś dało się to w innych warunkach wyścigowo przeżyć. Przez to wydłużenie trasy nie było pięknego zachodu słońca na szlaku granicznym, ale potem w Międzygórzu wielki plus się pojawił bo wodospady o świcie dało się zaliczyć a potem po tradycyjnym fiolecie przy ulach o pięknie trasy to już trzeba zapomnieć.

Wielkie zaskoczenie po wyjściu z bufetu w Długoplolu mnie ogarnęło, bo po raz pierwszy na limity spojrzałem i okazało się, że równo z limitem wyszedłem i ciężko się zrobiło szczególnie na żołądku bo musiał przecież dodatkowo kabanosy i smalec przetrawić, które okazały się doskonałym zabijakiem przesłodzenia.

Później miłe pogadanki, oczywiście za wysokie tempo, żeby męska duma narodowa nie ucierpiała a później asfalt i szutrówka na Jagodną się zaczęła i tradycyjny kryzys przyszedł, gdy widzę jak wszyscy zaczynają to biec a ja jeden wyznawca teorii, że asfalt jest rakotwórczy się wkurzam i w upiorne klimaty popadam.

W takiej chwili własne widać jak specjalistyczny trening biegowy jest potrzebny. U mnie nie ma kilometrażu biegowego w tym roku, chciałem go nawet zwiększyć ale organizm nie wytrzymał a głównie przez to że była okazja na ulubiony w górach ale tych wyższych trening. Tam jest przecież moje miejsce startowe i niech tak zostanie. W konsekwencji nerwówka lekka się zrobiła, ale pięć minut do limitu na Spalonej było. A później Kurkuma już w menu zaczęła rządzić od Rzeźników rewelacja ale jeszcze lepsza później w Gorce Trail w Dusznikach czekała i tych antyoksydantów dostarczyła i słodkie klimaty pozabijała.

Potem już tak cały czas 20-30 minut udało się utrzymać do limitów, przy bardzo krótkich przerwach na bufecie i w konsekwencji coś koło 26 h 40 minut na mecie się pojawiłem z medalem finiszera super trail po raz trzeci na szyi, ale ten medal jest szczególny. I to dlatego, że po raz pierwszy nie jako jakaś nagroda pocieszenia a za naprawdę ciężko pracę wręczony, bo na wyżyny wyżyn naprawdę musiałem się wspiąć.

Reasumując Panie Inżynierze, melduje, że tegoroczny cel w kalendarzu startów nr 2 nie został osiągnięty i na pytanie ile najwięcej w życiu naparłem na zawodach odpowiedź wciąż brzmi 180 km. B7S w tej formule już nie dla mnie, ale na pewno będę próbował znaleźć gdzieś jakiś górski wyścig na 200 km ale z limitami dla ludzi a nie cyborgów. Przede mną cel nr 1 i wciąż możliwe jest przecież wydłużenie w czasie i pionie przekraczając te dotychczasowe 46 godzin i 10 tyś metrów także na prawdziwym górskim a nie pagórkowatym ściganiu trzeba się teraz skoncentrować.

Straszne to jest, że wszystko idzie w tym kierunku i to akurat kosztem ludzi z mojego miejsca w stadzie. Jak mało znajomych twarzy, i jakie mam szczęście że udało mi się w starych limitach ukończyć jeszcze UTMB, Granią Tatr, Ultrakotlinę 180, teraz (no może poza UK) nie byłoby na to już szans.

A DFBG – na dzień dzisiejszy tylko maraton ale kiedy to nie wiem bo lipcowe terminy zarezerwowane na kilka lat, ale uwaga za jakieś 15 lat miejmy nadzieję, że na tego KBLa siły jeszcze będą to wystartuje sobie na tych łączkach i pagórkach, których teraz nawet szkoda by mi było na rowerze eksplorować. A szkoda, bo zawody spod znaku Załogi Gorskiej do ulubionych zaliczam a i przecież nigdy nie zapomnę kto w covidzie pierwszy radości ze ścigania dostarczał, ale co zrobić. Z drugiej strony bardzo racjonalne decyzje biznesowe orgi przecież podejmują a pomysł z tą klasyfikacją dla looserów na 130 km genialny - wystartuje 400 osób ukończy 150, 250 zapłaci więcej… ale to już zostawmy i napiszmy jeszcze tajemniczo na koniec, że kalmarowy finisz Iron Mana mi się przypomniał w Dusznikach… ale to już inna historia.

Gratulacje dla wszystkich finiszerów B7S, ale dla tych z miedzyczasami w Dusznikach w okolicach 25-26 godzin szczególne i teraz wy się módlcie, żeby org wam w przyszłości nie wydłużał i nie robił bardziej kultowych technicznych tras.



39. Rusinska „66” Stropkov 26.08.2023 r.

Bardzo ucieszyłem się gdy po raz pierwszy spojrzałem na mapę próbując zlokalizować miejsce rozgrywania nowego wyścigu w ramach słowackiej ultra ligii – Rusińskiej 100 - słowackiego odpowiednika łemkowyny, bo wyścig poprowadzony jest przez słowacką część krainy Łemków”.

Rusińska znaczy łemkowska bo tak na Słowacji mówią na Łemków. Niesamowita jest historia i dobrze było o tym poczytać przed wyścigiem. W ówczesnej Czechosłowacji w krainie Rusinów nie było „akcji wisła” i masowych wysiedleń i widać te różnice na trasie do dzisiaj. Nie ma spalonych wsi, wyludnionych obszarów jest oczywiście niska gęstość zaludnienia, ale wszystkie wsie stoją na miejscu teraz z murowanymi już domami i co gorsza dla oka nie drewnianymi a betonowymi cerkwiami. Są za to te charakterystyczne przydrożne krzyże i te widoki niskich ale pięknych gór z tymi charakterystycznymi łąkami.

Pod znakiem takich akcentów stała pierwsza zdecydowanie lepsza połowa trasy. Pięknie było, cały czas góra dół i choć zawsze tylko te 300 m w pionie, to w sumie nazbierało się tego 2800 w górę na 78 km. ( W nazwie dystansu, który wybrałem jest 66 według gps miało być 73 a skończyło się na 78km).

Na Rusińskiej jest jeszcze dłuższy dystans 111 km, ale to już nie dla mnie biorąc pod uwagę zbliżający się główny start w sezonie. Trasa setki jest dłuższa ale jeszcze fajniejsza bo poprowadzona już granicznym szlakiem na granicy z Polską, znanym z eksploracji rowerowych tymi dzikim kilometrami ze wspomnieniami błota i to tego kleistego bo rower po przejażdżce w tej mazi nie ważył już 11 a 21 kg.

Obiecałem sobie parę lat temu że jeden wyścig w roku w Czechach lub na Słowacji będzie ale jakoś ostatnio nie wychodziło. Teraz wyszło i tego było mi trzeba po tych dość dołujących klimatach po B7S. 100 osób na dwóch startach, nie komercyjny jak choćby DFBG charakter takie zawody organizowane przez przyjaciół dla przyjaciół , obiad, koszulka, nocleg w szkole, dwa razy więcej bufetów niż choćby na DFBG, limity dla ludzi a wszystko za 40 eur i wszystko tylko pół godziny drogi od granicy. Do tego jeszcze trasa choć trudna to mięciutka (chociaż może to nie dla mnie) i układów nie obciążająca, ta atmosfera na bufetach, życzliwość, piwko, domowe babcine ciasto i rozmowy po polsku bo dużo osób mówiło po polsku.

Miało być dosyć lekko na wyścigu i lekko było ale tradycyjnie coś musiało napieranie utrudnić tym razem był to upał i te 32 stopnie to już nie dla mnie szczególnie na tych otwartych łąkach a było tego trochę. Wróciły wspomnienia bo pierwszy raz od czasu MDS skończyło się to napieranie w upale puchnącymi dłońmi co sobie tłumaczę tym, że organizm ratuje się przed ciepłem i krwi mniej do rąk dostarcza aby chłodzić bardziej potrzebne układy. I nie pozostało nic innego jak w okolicach 30 km w marsz przejść, ale spokojnie bo limity tutaj takie że chyba mógłbym się też w limicie doczołgać.

A później, gdy obawiałem się najgorętszych chwil, w okolicach15 tej godziny jakoś niespodziewanie słonce się schowało za chmurami i można było wrócić momentami do biegu ale siły też na dwa ostatnie podejścia killery zostawiając, które honor, jeśli chodzi o kultowość, dalszej części trasy uratowały bo druga część trochę gorsza i już nie rusińska była. Były za to atrakcje nietypowe choćby jakieś ‘wyzwoliciela” sowieckiego oręża ślady. Podsumowując trasa godna polecenia i oprócz tych walorów rusińskich, technicznych singli, pięknych widoków widać, że twórca założenie miał żeby też wszystkie atrakcje pochodnikom pokazać.

Końcówka po ciemku z czołówką jako, że dzień już krótszy i fajnie wyszło bo 2 ostatnie godziny to już lekki flow złapałem i za ostry bieg się wziąłem i nawet o 20 minut wyprzedziłem tych ze swojego miejsca stada z którymi pierwsze 65 kilometrów spędziłem - bez jakiejś rewelacji, tempa świadczącego o szczycie formy, ale mądrością taktyki i krótkimi przystankami na bufetach, krótkimi ale nie na tyle żeby napisać ,że podczas Rusińskiej 6 piw wypiłem oczywiście bezalkoholowych i w tym upale to było to. Bufety rewelacja i wszystko było ale ja od czasu DFBG fanem smalcu zostałem a po Rusińskiej cebula jeszcze dochodzi do tego i aż dziwne i nie pojęte, że nie czuło się jej później podczas biegania.

Reasumując, Słowacka odmiana łemkowyny godna polecenia w 100%. Za te rusińskie klimaty, kameralność, słowacki luz. Tego było mi trzeba po tym DFBG i jakie to piękne że tyle odsłon tego ultra jest i tym razem wyścig na „być” a nie „mieć” można było zaliczyć. To „być” to takie jeszcze specyficzne do kwadratu bo pozosportowo ostatnie miesiące były pod znakiem wielu podróży i lektur pogranicznych i kresowych i pięknie było ten okres taaakim akcentem podsumować, chociaż chciałoby się napisać "zawiesić" do czasu wznowienia oryginalnego Bojko Trail.







inżynBiKer

wbiegnij do strony głównej

ddddddd