Z OSTATNIEJ ULTRA CHWILI


20. Łemkowyna Ultra Trail 14-15.10.2017

Droga nie jest celem, a w krainie Łemków, której magia niestety przemija, kończy się na 150 km, a w międzyczasie pozwala przekonać się co mają wspólnego indyki z motocyklami a przystanki autobusowe z kapliczkami, czyli słów kilka jak zakończyłem piernikowy etap sportowego życia i jak naładowałem ultra akumulatory przed pierwszym geriavitovym etapem. Relacja ŁUT 150 ...
Na długie jesienne wieczory Inzynbiker production uvadi ŁUT 150 film


CHRONOLOGICZNIE


5. Triada zimowa 21-22.01.2017


Nadchodzi kryształowa rocznica udanego związku z amatorszczyzną sportową -€“ 15 sezon rozpoczęty. Chwila zresztą szczególna, bo, pomimo, że geriavitem jeszcze nie jestem to niestety już wśród geriavitów się ścigam i po raz pierwszy przy rejestracji na wyścig wyświetliła się kategoria weteran. Ile to było radości 10 sezonów temu, ile nadziei, że przy przejściu do pierników pojawią się szanse na podium w mtb. Teraz na życie patrzymy już trzeźwiejszym wzrokiem - wszystko w ściganiu ma być "just for fun and health".

Bieżący sezon ważny jest jeszcze z jednego powodu - wreszcie uda się chyba w 100% ze ścigania po rakotwórczym asfalcie wystornować i wreszcie z bzdurnymi a może w moim przypadku lepiej powiedzieć mniej ambitnymi życiówkami pożegnać. Będzie za to okazja powalczyć z dwoma najbardziej wymarzonymi celami biegowymi i chęć do treningu wróciła jak nigdy, a z tym powrotem ciężko było, bo zeszłoroczny deszcz i skrócenie trasy na UTMF zdołowały mnie niesamowicie. Na szczęście do życia pomógł też powrócić mocno imprezowy okres roztrenowania, ale to już inna inszość.

Trochę głupio było z grubej rury od razu morderczo się zapowiadający sezon zaczynać, treningi dopiero 4 tygodnie temu rozpoczęte, ale co tam. Liczy się jakość treningu a warunki treningowe w Piekielniku gdzie mini obóz został zaliczony piekielne. A wszystko dzięki temu, że ruszyły się w ultra aspekty socjalne i udało się frakcje biegową w velmarze stworzyć i wspólnie przy minus 25 pobiegać. I wróciło stare, bo jak już dawno nie było udało się pozycjonować w stadzie i z kolegami w walce flaki powypruwać. Dawno już takiej motywacji do walki nie było jak na trasach triady.

A wracając do frakcji to tylko kolegom pozazdrościć, bo jak gdyby drugą młodość odzyskali. Ja już nie tak bardzo, ale co zrobić. Dobrze jednak było, że choć na chwilę po latach chęć do walki wróciła. Została walka o miejsce na podium wewnętrznej rywalizacji i przyszło mi tę walkę z Piotrkiem stoczyć Ile to wspólnych walk było w mtb i wszystko gdzieś we wspomnieniach wracało podczas wyścigu. I jakie piękne jest to ultra bieganie w porównaniu z mtb. Tam tylko podjazdy i zjazdy a tutaj biegi podbiegi zbiegi marsze i jak to wszystko można sobie taktycznie ustalać, ile wariantów walki przyjąć. Uf miesiące całe takich walk nie przeżywałem -€“ rewelacja i miejmy nadzieję, że w tym roku jeszcze będzie ku temu okazja.

Kapitalną imprezę na początek sezonu wybrałem i piękne ściganie zapodałem na triadzie. Mocno specyficznie 3 wyścigi w ciągu dwóch dni 22km rano po Gorcach, 11 wieczorem po Pieninach i 31 następnego dnia po Beskidzie Sądeckim Mnóstwo wspomnień tras też wróciło, bo po ścieżkach wyścigu życia Transcarpatii przyszło tym razem biegać. Stracone dziewictwo wyścigowe w bieganiu po śniegu nastąpiło a tak w ogóle pierwsze bieganie nocne w śniegu w górach przyszło zaliczyć. Mnóstwo nowych doświadczeń zdobyte, bo wszelkie rodzaje śniegu były, na szczęście jedynie śladowe ilości lodu. Trening siłowy też nastąpił w zaspach i głębokim śniegu i co ważne, że pomimo totalnego wypruwania flaków układy na śniegu tak jak na korzeniach i kamieniach się nie obciążały.

Wreszcie organizacja -€“ od wyboru miejsca startu i tras - to miejsce jest po prostu wymarzone na tego rodzaju start i ta dograna logistyka i to specyficzne ultranastawienie wśród orgów -€“ triada w prywatnym rankingu ląduje na topie. I nawet pogoda drugiego dnia do tego wszystkiego się dopasowała a najpiękniejsze fragmenty z widokami Tatr z morzem mgieł zapadną w pamięci na lata.

Chyba lepszego startu pierwszego geriavitowego sezonu wymarzyć sobie nie było można. I już dwa krzyżyki w kalendarzu trzeba na początku lipca postawić by tym razem na letnią edycję triady się zapisać a kto wie, jeśli względy urlopowe i niebiosa będą sprzyjać to może i na cały tydzień z triadą trzeba będzie się zapisać. Teraz jednak po podładowaniu ultramaratonowych akumulatorów na jakiś czas trzeba z górskiego ścigania i z wypruwania flaków zrezygnować i wziąć się za trening, bo inny cel ultra droga wytycza.

ddddddd




1 Skorpion Szczebrzeszyn 18.02.2017


Cztery lata minęły od ostatniego rowerowego startu na orientacje. Nie to, co kiedyś, kiedy maratony na orientacje stanowiły ważną część kalendarza startów. Tym razem miałem stracić dziewictwo w maratonach pieszych na orientacje i€“ wydawało się, że 50 kilometrów zapowiadanej wyrypy po wcześniej nieeksplorowanym w terenie Roztoczu będzie najlepszym treningiem przed głównym celem wiosennym.

Trening zaliczony owszem solidny, ale zawody już nie bardzo. Okazuje się, że 50km po Roztoczu znaczy trochę więcej niż po Mazowszu. Teren mocno pagórkowaty, w dodatku trasa została poprowadzona tylko po wąwozach, dodatkowo w czasie największych roztopów także było ciężko. Wszystko to spowodowało, że poprzestałem na 30 kilometrach.

Po pierwszym starcie za wcześnie jeszcze na wnioski, ale chyba jednak trzeba będzie przyznać w orientacji palmę pierwszeństwa rowerom a nie biegom. W bieganiu za dużo orientacji w orientacji, cały czas trzeba nawigować i brakowało mi tych rowerowych przelotów, dojazdów na punkty tych przestrzeni i odległości. Mimo, że te wąwozy rewelacyjne były to po 3 i pół godzinie w rutynę już wpadłem i przewąwozowałem się na maksa (18 punktów kontrolnych umieszczonych cały czas góra dół wąwozu) i postanowiłem odpuścić wyścig i przejść na trening także przez ostatnie półtorej godziny pobiegałem sobie szczytami podziwiając nie tylko piękno wąwozów ale i pagórków Roztocza. I taki trening to jest to - te pagórki to zdecydowanie najlepsze warunki na trening biegowy, nie trzeba wcale do Kenii wyjeżdżać i na pewno trzeba będzie kiedyś tutaj wrócić i pobiegać, ale też porowerować.

Skorpion miał być nie tylko treningiem biegowym, ale i przetestowaniem około biegowych aspektów przed imprezą główną. Strategia odżywiania przetestowana, niewygody spania w szkole przypomniane, prochy nasenne sprawdzone. Zdziadziałem w tym tri strasznie i dobrze było po latach do ulubionych klimatów powrócić. A przede wszystkim znowu w niekomercyjnej imprezie uczestniczyć, rewelacyjnie zorganizowanej przez pasjonatów dla pasjonatów.

Reasumując - solidny trening zaliczony, kolejna nowa dyscyplina rozdziewiczona, aspekty orientacyjne przypomniane. Pokarała mnie natura brakiem umiejętności biegowych obdarzyła mnie za to umiejętnościami orientacyjnymi. Nie chciało mi się specjalizować tylko w orientacji, wolałem zawsze w wielu dyscyplinach startować i z kwiatka na kwiatek poskakać. Tym razem na kwiatek orientacji biegowej wskoczyłem. Jest ciężki i na pewno przy moim kalendarzu startów nie stać mnie na 50tki ale na treningowe 20tki jak najbardziej. A taka 50 tka to tak jak kiedyś z rowerami 200tka na koniec sezonu będzie możliwa. A skoro ten sezon tak się ułożył, że łemkowyna, którą go ostatnio kończyłem nie pokrywa się z ulubionym kiedyś na koniec sezonu harpaganem i skoro bakcyl orientacyjny powrócił a po latach mogę sobie pozwolić na mieszanie biegania z rowerem to w tym roku tradycję przyjdzie chyba zmienić i jeśli sił starczy. sezon mieszanym harpaganem zakończyć.

ddddddd




6 Marathon des sables 9-15.04.2017


Kto idzie biegać po pustyni nie szuka wyniku a niesie go tam głód za czymś większym, a jeżeli żywisz pasję do biegania to nie potrzeba ci motywacji. Ważna jest jedynie droga którą kroczysz, a nie cel. I jedyne czego potrzebujesz to woda, która schłodzi twoje serce. Ale twoje serce to nie sługa i nie da namówić się na bieganie lecz na łzy. Odkurzamy etap transowy!. - Marathon des Sables 2017 Relacja Marathon des Sables ... Na długie jesienne wieczory inzynBiker production uvadi MDS 2017 film.


16 Ultrababia 10.06.2017


Nie dwa jak pierwotnie przewidywałem, ale pięć tygodni zajął mi powrót do rzeczywistości (a właściwie do normalnego tętna) po pustynnej wyrypie. Wszystko to spowodowało, że nietypowo już na początku sezonu musiałem zrobić roztrenowanie. Treningi wznowione dopiero niedawno i tym samym za największy sukces trzeba uznać, że jako taka forma już jest a przede wszystkim serce w ogóle pozwoliło na ściganie, co nie było takie oczywiste po MDSie.

Przydała się ta, jako taka dyspozycja, bo Ultrababia, biorąc pod uwagę wskaźnik średniego stopnia trudności na 1 kilometr jest zdecydowanie najcięższą trasą wyścigową, którą udało mi się pokonać. Było w niej wszystko i ogromne jak na nasze warunki przewyższenia i techniczne kamienne, korzenne, błotne zbiegi i chaszcze i chłodne kąpiele w strumieniach i widoki i przyzwoita wysokość - jednym słowem rewelacja.

Mocno zdegustowany jestem tatrzańskimi pseudo losowaniami, ale tym razem chyba jednak należy podziękować, że na mardule mnie nie chcieli, bo znalazłem całkiem niezłą alternatywę. Ale uwaga - to, co jest wodą na iżynieromłyn nie wróży nigdy imprezie sukcesu komercyjnego. Trudność tras, konieczność akceptacji przez orga umieszczenia na liście startowej, kontrole wyposażenia obowiązkowego przed startem, na trasie i na mecie i wysokie kary za brak sprzętu, na pewno nie będą sprzyjały sukcesom komercyjnym i większość w tym terminie wybierze kiełbasę na bieszczadzkich festynach biegowych. Ja tak jak w rowerach zawsze z hasłem przewodnim „im trudniej tym lepiej” wybieram pierogi ze szpinakiem przy Mosornym Groniu!

Prawie dziesięć godzin zajęło mi pokonanie 48,5 kilometrowej trasy i ten kilometraż to jedyna rzecz, z którą orgi trochę przesadziły. Pierwotnie miało być 41, przed startem podali komunikat, że będzie kilometr dłużej, ale mniej przewyższeń.

Jako się rzekło serce całkiem nieźle zniosło zawody, ale pozostałe układy już nie bardzo. Kamienie naprawdę mocno poobciążały mięśniory i widać przede wszystkim, że brakuje mi specjalistycznego treningu. Nie ma się co dziwić - w górach wcześniej spędziłem tylko jeden weekend. Z perspektywy przygotowań widać za to, że zagrały całkiem dobrze inne aspekty treningowe i da się na mazowieckiej siłowni trochę typowo górskich aspektów wytrenować i szczególnie o podchodzenie mi chodzi. Kierunek treningowy słuszny, ale ta świadomość ile jeszcze pracy przede mną mocno dołująca - w starcie głównym czeka mnie przecież mniej więcej 4 razy tyle, co na Babiej.

Niesamowita jest ta Babia, z tą jej atmosferą samotnej góry z nieprzewidywalną pogodą, niesamowite są te trasy, i jakże przykre jest to, że ma jeden minus – taka sama droga z Wiecznego Miasta jest w Tatry i to Tatry wygrywają prawie zawsze rywalizację i tak już pewnie zostanie.

Po starcie na dwie rzeczy jeszcze trzeba zwrócić uwagę – pierwsza bojowy chrzest, który przeszły kozice. W życiu nie miałem lepszych butów do zbiegania, butów lepiej trzymających się na skałach i innych powierzchniach a sprawdzić mogłem wszystkie rodzaje nawierzchni. I powiedziałbym, że wreszcie znalazłem następcę mujinów, ale jest jedna rzecz, która na razie je dyskwalifikuje a mianowicie długość. Konieczność, aby z szerokością stopy trafić we właściwy rozmiar spowodowała, że mam mocno wydłużony model i ta długość bardzo mi przy bieganiu po płaskim i korzeniach przeszkadza. Przekonałem się już o tym przy pierwszym bieganiu po lesie. Na Babiej podobnie – biegnąć po płaskim znowu zawadziłem o korzeń i mocno się potłukłem – i to już nie przypadek. Testujemy dalej

I na koniec najważniejsze. Ultrababia to nie jeden wyścig, jest jeszcze połówka jest 3x Babia i 6x Babia i te 6x przy ośmiu tysiącach przewyższeń na 100 km naprawdę budzi szacunek łącznie z tą już legendą zawodów, bo do edycji ad 2017 nikomu nie udało się skończyć wyścigu w ustalonym limicie. 10 czerwca 2017r. znalazł się wreszcie jeden taki szczęśliwy biegający ultra i tego dokonał. To niesamowite bo w tydzień poprzedzający start czytałem w ultra king runnerze jego artykuł o kultowym ultra w Tennessee i o tym, że takim kultowym wyścigiem mogłaby być u nas 6xBabia i ta historia wizualizacji się przypomniała i tej mapy zawodów wiszącej na ścianie od półtora roku. Oj piękny ultra scenariusz napisało życie. Zawsze się człowiek spieszy do domu po dotarciu na metę, żeby jeszcze auto na adrenalinie powyścigowej poprowadzić, ale tym razem zostałem nietypowo na dekorację by ten historyczny moment zobaczyć i hołd złożyć. Czapki z głów!

Na długie jesienne wieczory inzynBiker production uvadi Ultrababia 2017 film.

ddddddd




7. Triada letnia 1-2.07.2017


Po zaliczonej zimowej triadzie jej letnia odsłona znalazła się w kalendarzu startowym, jako jedna z pierwszych imprez. Trzy wyścigi: w Pieninach, Beskidzie Sądeckim i Gorcach - 68 kilometrów w dwa dni to jest to. Bardzo byłem ciekaw tej konfrontacji zimowego nieobciążającego biegania po śniegu, z letnim kamienisto – błotno - korzennym podłożem. W pojedynku zdecydowanie wygrywa odsłona letnia.

Głównym celem triady było zaliczenie mocnego treningu i cel zrealizowany został w 100%. Nigdy w życiu samodzielnie nie zmobilizowałbym się do tak podwyższonych obrotów. Było tak jak chciałem. Z treningowego punktu widzenia w odsłonie 68 km ta impreza jest optymalna. Przerwy między startami pozwoliły trochę się zregenerować i organizm do walki na zmęczeniu przygotować. Gdybym zrobił takie 68 ultra na raz to stare piernikowe kości co najmniej tydzień, a pewnie przy ostatnim samopoczuciu bardziej dwa musiałyby się regenerować a tutaj praktycznie po dwóch dniach można do treningu wracać. Ale na razie do treningu nie wrócę. Triada kończy mikrocykl przygotowań i czas podsumowań a po sprawdzianie widać że wszystko idzie w dobrym kierunku. Cieszy szczególnie postęp w podchodzeniu i twardość stóp i czwórek uzyskana, która pozwala się zbieganiem po kamorach korzeniach i błocie permanentnie cieszyć.

Jeszcze jedna rzecz. Po ostatniej wizycie w Tatranie ( Na długie jesienne wieczory inzynBiker production uvadi Granią Tatr film. ) zupełnie przeszła mi ochota na ściganie a nawet zacząłem już myśleć czy ścigania nie zarzucić bądź nie zawiesić od przyszłego sezonu. Biorąc pod uwagę powyższe mocne zdziwienie na triadzie mnie ogarnęło, bo okazało się, że trafiały się takie momenty, że nawet powypruwać flaki mi się chciało i elementy ścigania w pewnych momentach biegu, a szczególnie na zbiegach i najmocniejszych podłazach zaliczyłem.

Edycja letnia potwierdza, że triada to impreza przednia. Za tę atmosferę wyścig ląduje w koszyku tych naj naj, organizowanych przez pasjonatów, za tę organizację za znakowanie tras, a przede wszystkim za ich ułożenie (bardzo przyjemnie, że najdłuższa trasa była puszczona w odwrotnym kierunku a na początek orgi zafundowały nam kilkukilometrowy spacer wezbranym po deszczu potokiem) i nawet za to pochwałę dostają, że sprawiają że zawsze chociaż na chwilę piękne tatrzańskie widoki się pojawiają. Mniej cenię te ultrapochody pierwszomajowe, w których startuje ponad tysiąc osób i w triadzie też tę kameralną atmosferę cenię. Oj działo się działo. Poranna kawa w triadowym kubku smakuje jak nigdy. I tylko ten jeden łyk jakiś gorzki strasznie, a wszystko przez to, że jeden zgrzyt się pojawił z kwaterami i tym góralskim zrzynaniem kasiutry i nie uprawnionymi podwyżkami cen kwater po przyjeździe o 22. Na szczęście żyjemy w wolnym kraju i choć na triadę będę chciał przyjeżdżać na każdą edycję to na normalną turystykę do Krościenka raczej już nigdy nie zawitam. Szkoda, bo chyba między innymi takie imprezy się organizuje, żeby turystów później ściągnąć.

ddddddd




17. Złoty Maraton (Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich) 22.07.2017


Wreszcie udało się dopasować terminy i wystartować w Dolnośląskim Festiwalu Biegów Górskich, a powodów było kilka. W momencie zapisywania chęć zdobycia punktów kwalifikacyjnych, startując na dystansie 68 km - po saharyjskich wyczynach i konieczności ograniczeń w startach, oststecznie dystans trzeba było jednak zredukować do złotego 45 kilometrowego maratonu. Drugi powód to fakt, że gdzieś tam w głowie kołacze w przyszłości w perspektywie kilkuletniej cel 240 km i biegu 7 szczytów - trzeba było zagadnienia ogólne i logistykę trochę rozpoznać. Cel trzeci to pojedynek borówkowy, na który wyzwałem sam siebie - korespondencyjna walka między nierozłącznymi siostrami dwiema na pytanie miała odpowiedzieć, która z nich wygrywa na dziś.

Mocne katowanie treningowe przeżywam i sportowo start miał zakończyć kolejny mikrocykl przygotowań i odpowiedzieć na pytanie, w którym miejscu jestem. Odpowiedź prosta - zasialiśmy naprawdę dużo dobrego ziarna treningowego i zbieramy efekty. Było dobrze a przez pierwsze dwie i pół godziny nawet bardzo dobrze. Już dawno nie udało mi się tak długo lecieć na tętnie 170. Niestety na zbiegach leciałem na 180 i to między innymi dlatego poobciążałem się zbyt mocno i druga część dystansu wyszła już tylko na dobrze. Już kilka lat temu pierwsza setka na 7 dolinach nauczyła mnie, żeby zbiegać mądrze i w sumie stosuje tę zasadę prawie zawsze. W złotym maratonie miało być inaczej - zapowiadany pojedynek między dwiema siostrami wymusił konieczność szybkich zbiegów. I nawet kozice założyłem, żeby radość na zbiegach odczuwać większą. I to jest to! Dawno już takiego fanu z biegania nie miałem, bo trasa, którą przyszło przebiec rewelacja. Takiego nagromadzenia miodnych singli i zbiegów nie było chyba jeszcze nigdy. Szkoda tylko, że druga połowa wyścigu była nieco mniej techniczna. Trasa tego równoległe rozgrywanego półmaratonu, gdyby ją skrócić o te ostatnie asfaltowe kilometry jest zdecydowanie najlepszą wyścigową krajowa trasą biegową w niższych górach. Te miodne boskie single, te korzenne i kamienne zbiegi to lubimy i aż chciało się ścigać. Dawno już tak nie powypruwałem flaków i ratunku zaczęło się na triadzie jakimiś przebłyskami, ale widać, że chęć ścigania wraca. Ale to już do przemyśleń na ewentualne cele na przyszły rok. Kończymy kolejny okres przygotowań, czas na krótki odpoczynek i ostatni kat treningowy i oby nic nie popsuć i wznieść się jeszcze trochę wyżej z formą i będzie ok.

Kilka słów o festiwalu. Z żalem, dlaczego tak późno się wybrałem. DFBG trafia do tych naj naj, zdecydowanie do umieszczenia w celach w każdym roku i to w każdej konfiguracji począwszy od tego najbardziej miodnego półmaratonu, do 240 km biegu7 szczytów - jeśli tylko zobaczę po międzyczasach że mam szansę na finisz w limicie ( i już pomału zaczynam to obserwować). Organizacyjnie rewelacja - wszystko, co trzeba i nawet to pole namiotowe udało się zorganizować. Nie jestem raczej zwolennikiem wielkich imprez, ale tutaj przyznam, że ta atmosfera parku zdrojowego trochę mnie urzekła. Czas chyba też przeprosić się z tymi Sudetami, bo ostatnio bardziej na wschód człowieka ciągnie.

„Nierozłączne siostry dwie” - ultra trail i mtb. Wreszcie czas na werdykt w zapowiadanym pojedynku. Tym razem remis. Na Wawrzyńcu w ubiegłym roku trail był bez szans wobec mtb trophy. W górach złotych w okolicach Lądka Zdrój remis! Jakim niepełnym było by moje wyścigowe życie gdybym nie poznał smaku jagód na zbiegu i zjeździe z góry borówkowej i jakim szczęściarzem jestem, że należę do tych którzy mogą sobie zarówno pobiegać i pojeździć w otoczeniu jagód. Przebieg borówkowego pojedynku można zaobserwować na filmie DFBG vs Bike Challenge.


18. Tatranska Selma Zdziar 19.08.2017


W ubiegłym roku start w tatrzańskiej bestii to było objawienie. Wyborna, techniczna trasa w pięknych okolicznościach przyrody, słowacki luz i oczywiście fakt, że do zaliczenia w 11,5 godzinnym limicie zabrakło półtorej minuty - wszystko to spowodowało, że postanowiłem wstać 1 kwietnia o 3 nad ranem żeby nie przegapić zapisów i znaleźć się na liście startowej w tym roku.

Mocno dyskutowaliśmy w polskim gronie po ogłoszeniu zeszłorocznych wyników na temat tego limitu i chyba wkurzył się org na to wszystko, bo w bieżącej edycji postanowił skrócić jeszcze bardziej limit pośredni z 5h 30 do 5 godzin. Oznaczało to tylko jedno - w porównaniu z ubiegłym rokiem na tych pięciu godzinach musiałem poprawić się o 28 minut. Mój czas to 5,04,45 - zabrakło około 5 minut. Po wyścigu pozostaje niedosyt, ale mocno komfortowy bo selma pomimo że zaliczona tym razem tylko w połowie, stanowiła bardzo dobre przetarcie przed celem głównym który już za dwa tygodnie. W całej odsłonie taki kiler stanowiłby za duże wyzwanie i stało się dobrze. Te niecałe 20 minut ( bo od ubiegłorocznego czasu trzeba odjąć bezalkoholowe piwko z horską służbą na bufecie) poprawy to kosmos i naprawdę trzeba się cieszyć z osiągniętej formy, uwzględniając jeszcze przecież fakt, że dopiero wróciłem z gór, nie jestem w pełni wypoczęty, dodatkowo w fazie kryzysu po wysokościowego. 20 minut zysku na pięciu godzinach to 4 minuty na godzinę a przy planowanych 44 godzinach startu w celu głównym daje to 3 godziny i te 3 godziny bierzemy w ciemno (ach ta psychologia sportu). Piękne są te ultra porażki i najlepsze, że zawsze znajdzie się coś pozytywnego.

W ubiegłym roku selma była objawieniem, w tym sezonie trasa przynosi niedosyt i to duży. Wprawdzie pobiegało się na wysokości 2 tysięcy dwa tygodnie przed celem głównym i to plus, ale te okoliczności przyrody to już nie bardzo. Wszystko przez to, że w ramach przygotowań do celu głównego, odświeżyłem sobie w tym roku słowackie tatry turystyczno - treningowo. To, co w ubiegłym roku na trasie było objawieniem w tym sezonie po turystyczno- treningowych przeżyciach już tylko świadomość zostawia, że na selmie nie ściga się w tatrach ale bardziej w tatrzańskim przedsionku. Na dowód na długie jesienne wieczory inzynBiker production uvadi TATRY Słowacja

A co na przyszłość? Przy obecnym limicie w moim przypadku aby skończyć selmę trzeba by potraktować wyścig jako cel główny i przy moim kalendarzu jest to chyba niemożliwe. Faktem jest, że jej ukończenie stanowiłoby dla mnie na pewno cel ambitny. Czy będzie mi się chciało wstać o 3 nad ranem 1 kwietnia 2018r żeby się zarejestrować zobaczymy jednak za te kilka miesięcy. Jedno jest pewne. Trochę rozmów przeprowadziłem ze Słowakami, jest tam jeszcze kilka innych propozycji biegowych a biorąc pod uwagę ten ich brak wyścigowej napiny i słowacki luz na pewno będę chciał zaliczyć niejedną. A Tatry - tegoroczny sezon pokazał, że chyba jednak wolę biegając po nich podziwiać okoliczności przyrody a nie ze zmęczenia potykać się o każdy wystający kamień i z wywieszonym jęzorem gnać do przodu. Po co? Chcąc pobiegać z wywieszonym jęzorem bardziej mi chyba pasują klimaty w rodzaju choćby ostatnio zaliczonego złotego maratonu.

ddddddd




19. UTMB Chamonix 1-2.09.2017


W swojej kilkunastoletniej historii startów brałem udział w wyścigach, które za pierwszym razem nie wyszły. Po doznanych porażkach stawały się jednak źródłem inspiracji, motywatorem ciężkiej treningowej pracy i mam cichą nadzieję, że tak będzie z UTMB. Wprawdzie w ultratrail zacząłem się bawić chcąc pobiegać po tatrzańskich graniach to jednak na końcu tej ultra drogi zawsze była chęć uczestnictwa w trailowej olimiadzie w Chamonix. To właśnie ten wyścig stał się głównym marzeniem startowym i pod ten konkretny wyścig układałem przez ostatnie 3 lata kalendarz startów, w celu zdobycia punktów kwalifikacyjnych.

Dziwna sprawa z tym UTMB, bo z jednej strony jest dla mnie przecież symbolem wszystkiego, co najgorsze, całej tej ultra komercji z tymi 2i pół tysiąca startujących, w najbardziej komercyjnym i drogim miejscu zlokalizowanym, z mało technicznymi trasami, najbardziej milczącymi (czego się nie spodziewałem) zawodnikami. Post factum pozwolił jednak odkryć w sobie to, co najlepsze i okazało się, że ten komercyjny start dał możliwość uczestnictwa w wielkim festynie, miejscu spotkań najlepszych w danej dyscyplinie na świecie, rewelacyjnie zorganizowanym przedsięwzięciu, a łatwa technicznie trasa przy takich przewyższeniach i ostrych podejściach, przy odczuwalnej temperaturze na szczytach do minus 12 nabrała oznak wielkiej kultowości.

Gdyby ktoś zapytał o najbardziej pamiętne momenty wyścigu, na pewno zaliczymy do nich start i metę. O tym starcie mówią i piszą wszyscy, ale to naprawdę trzeba przeżyć, te ciarki na plecach, te dźwięki Ennio Morricone z widokiem na górę, którą trzeba okrążyć. Wszyscy piszą o tym starcie, ale nikt nie wspomina o końcówce, o tych, którzy kończą trasę w 46 godzin - film z tego finiszowania stanie się dla mnie chyba jednym z najlepszych motywatorów –warto to przeżyć te tłumy kibiców, zobaczyć tych padających ze zmęczenia Japończyków, tych wbiegających z całymi rodzinami finiszerów, tych bohaterów lumbago, którzy jeszcze ostatkiem sił próbują iść.

Wracając do startu to nic, że pierwsze 400 m pokonuje się w 10 minut, to przecież tylko element strategii, która każe zacząć wolno. Na UMTB do końca nie ma już korków, no może jeszcze za wyjątkiem zbiegów, gdzie nie da się wykorzystać swoich umiejętności. Z drugiej strony to pewnie dobrze, że nie da się korzystać do końca z tych możliwości, bo układy mocno się obciążają i w moim przypadku do 80 km dało się spokojnie zbiegać.

W tym miejscu trzeba napisać kilka słów o przygotowaniach. Mimo, że czas był pozasportowo mocno stresujący, to jak nigdy było go bardzo dużo i wiele spacerów udało się zaliczyć na tatrzańskich i rumuńskich graniach i układy przyzwyczaiły się do obciążeń na 100%. Zaliczone 97km 5400 przewyższeń bez żadnych otarć i kontuzji to jest to. Jednej rzeczy nie dało się przewidzieć, ze na alpejskich szczytach będzie do minus 12 a nie plus 25 jak w Rumuni. A wspominając Rumunię jedno jeszcze trzeba podkreślić, bo to właśnie rumuńska część Karpat ( z dużymi przewyższeniami, dziką przyrodą i technicznymi trasami) stanowi największe odkrycie okresu przygotowań. Fim z okresu przygotowań InzynBiKer production uvadi na Romania ultratrail

Dzięki Rumuni zadziałał też trening na wysokości. Te 2500 tyś podczas wyścigu wytrenowany organizm zniósł ok. Jak inne są te wyścigi w prawdziwych górach w porównaniu z naszymi pagórkami, wszystko to powoduje, że w takim miejscu stada, jakim się znajduję trzeba trenować głównie podchodzenie, ale nie tylko. Podchodzenie, zbieganie (przyzwyczajanie do obciążeń), wysokość to trzy podstawowe klucze do sukcesu. I czwarty - równie ważny - silna psychika.

Cały start upłynął pod znakiem huśtawki nastrojów od totalnego doła już na tydzień przed startem ze względu na zapowiadane załamanie pogodowe, poprzez doła po starcie, gdy wylądowałem na końcu stawki, poprzez odrodzenie i wyprzedzanie na podejściach a potem umieranie z zimna przy wchodzeniu w chmury i nadzieję, gdy stawało się cieplej i przestawało wiać i gdy zaczęło świtać i gdy ukazały się piękne widoki i nastąpiły kolejne załamania i gdy zaczynało padać a później jaśniała na niebie tęcza poprzez kolejny dół, gdy zaczynał padać grad.

Podczas wyścigu psychika w sumie okazała się mocną stroną a wycofanie na 97 km spowodowane było przede wszystkim za słabym tempem napierania. Jeśli chodzi o limity miałem do pół godziny zapasu, ale po przygotowanych wcześniej międzyczasach po 9 godzinach brakowało już 50 minut. Dodatkowo orgi przegięły na punkcie na lac combal gdzie pomyłkowo napisali , że limit na 80 km będzie do 15tej, a w rzeczywistości był do 13tej. Mocno zezłościłem się wtedy na tym 80 km, gdy okazało się, że mam 25 minut a nie 2h 25 do dyspozycji. A wystarczyło przecież realnie to przeanalizować - widać analiza po nieprzespanej nocy i kilkunastu godzinach napierania nie jest jednak mocną stroną. Po bufecie napierałem jeszcze 20 km. Ustalony jeszcze przed wyścigiem plan minimum brzmiał „pokazać kurtce od jakiej przełęczy wzięła swoje imię” i plan został zrealizowany.

A po decyzji o wycofaniu przyszło podziwiać tych, którzy zdecydowali się napierać dalej, i było takie skojarzenie „czwórkami do nieba szli żołnierze z Westerplatte” te punkciki na górze, które widać było, że wkrótce znikną w chmurze, gdzie jak słychać było od orgów, na 2500 m będzie temperatura minus 12 a wszystko to w 24 godzinie napierania. Po przeglądzie wyników widać, że podjęta decyzja okazała się słuszna. Do założonego celu brakowało ok. 3- 4 godzin. W lepszych warunkach byłoby 1-2, a może wykorzystałbym te 20% szans, które teraz ex post szacuje, że przy lepszej pogodzie bym miał. Szukamy pozytywów. Na liście startowej było trochę znajomych nazwisk z Lavaredo i UTMF i widać, że poprawiłem swoje miejsce w stadzie. Z drugiej strony widać, że jeszcze trochę mi brakuję, ale już jest blisko, także motywacja do treningu jest.

Wszystko to powoduje, że przyjmuję kolejną lekcję ultra pokory, ale porażka przynosi mi całkiem spory zasób wiedzy, którą trzeba przekuć na sukces w przyszłości. Mój cel na najbliższe lata to ukończyć olimpijski ultrawyścig. W życiu nie napiszę, że UTMB to wyścig mojego życia, ale start w nim trafia do najbardziej kultowych wyścigowych chwil, a wyścig na dzień dzisiejszy staje się moją obsesją startową, moim punktem odniesienia, motorem mojego treningu ciała i duszy, mocno ambitnym, ale realnym celem na najbliższe lata. Inżynierze, jeszcze nie czas na startową emeryturę! Jeszcze trzeba się trochę pomęczyć. Przed startem nie wiedziałeś na co się piszesz. Teraz już wiesz, w jakim miejscu stada jesteś a na dzień dzisiejszy napisz, że wystartowałeś w UTMB, ukończyłeś CCC, a biorąc pod uwagę obecną dyspozycje stać cię na ukończenie TDS.

Kilka migawek z alpejskich zmagań na UTMB film

ddddddd




19. Beskidy Ultra Trail 60 30.09.2017


Tego wyścigu nie było w planach. Po skończonym UTMB miały być tylko jakieś krótsze ultra starty w rytmie „just for fun”. Kiedy po Chamonix okazało się jednak jakim jeszcze jestem ultra leszczem, trzeba było wybrać dodatkowy wyścig w celu zdobycia punktów kwalifikacyjnych na kolejne podejście do losowania do trailowej olimpiady.

To już drugi BUT 60 i nie zwiedzie mnie już ten niby krótszy dystans – ze względu na przewyższenia i kamieniste podłoże - BUT na 100% zasługuje na tą średnią punktacje. Piękna jest ta trasa. Ten jeszcze nocny start, te nocne zbiegi ze światłami Bielska w tle, ten wschód słońca na singlach, ten zbieg do Brennej, ta cała bieganina po Hali Skrzyczańskiej i creme de la creme – zbieg ze Skrzycznego.

To lubimy! Te najtrudniejsze momenty, które przeklinamy podczas wyścigu i te wspomnienia tych najtrudniejszych chwil po osiągnięciu mety bo z perspektywy czasu to o ciężkich chwilach się pamięta. Po tym co zaaplikował org dwa lata temu już wiedziałem, że zbieg ze Skrzycznego to nie tylko zbieg ze Skrzycznego ale dodatkowy gwóźdź do ultra trumny - w tym roku jeszcze z dodatkową niespodzianką. Tym razem do tego już spodziewanego katowania dodano trochę ścian i konieczności wspinania się na czworaka. Jak ktoś powiedział z niecierpliwością czekamy na kolejną edycję, w której jako dodatkowe obowiązkowe wyposażenie dodadzą czekany.

Za co jeszcze lubię BUTa? Za to ultra organizowane przez pasjonatów dla pasjonatów, z tą atmosferą wśród orgów i pokojowego patrolu, z tymi limitami wpływającymi na fakt, że spróbować może każdy a nie, że organizujemy wyścig w rytmie zakuć, zdać, zapić zapomnieć, za te klimaty tematów przewodnich z niezapomnianą koszulką z flower power edition i przede wszystkim za to że na okoliczności przyrody ale nie tylko, ale i przede wszystkim zapatrzeć się było można i za tę atmosferę na trasie wśród startujących Nie wiem w jakim stopniu wpływają na to te mało restrykcyjne limity, ale na żadnym innym wyścigu nie dało się tyle przegadać dystansu, a tego mi było właśnie trzeba po tym najbardziej w życiu milczącym starcie 4 tygodnie temu.

Chyba lepszego startu ku pokrzepieniu serc po UTMB nie można sobie było wymyśleć. Porównanie ze startem z 2015r pokazało, w którym miejscu się znalazłem i nie chodzi o czas bo nie o ten walczyliśmy, ale o to jaką drogę przeszedłem i jak organizm znosi te wszystkie obciążenia. Idziemy do przodu a o to przecież chodzi w mojej ultra drodze.

I jeśli przy tej drodze jesteśmy to wszystko dobrze oprócz jednej rzeczy – zatrzymałem się na tych 120 km i nie mogę ich coś wydłużyć. Ale spróbuję! I chociaż nie ma już formy i przez najbliższe tygodnie na pewno jej nie złapie to przecież wiem że w ultra równie ważna jest psychika a po BUT ultra akumulatory naładowały się na maksa i na maksa spróbujemy je rozładować na 150km błotnistym dystansie. Nocne biegania, wschody słońca, jesienne i inne piękne okoliczności przyrody Inzynbiker production uvadi na BUT 60 film

ddddddd



inżynBiKer

wjedź do strony głównej

ddddddd