1. Bydgoszcz – 27.04.2003

Podobno najbardziej pamięta się ten pierwszy raz . 27 kwietnia 2003r stawiłem się w Bydgoszczy na starcie pierwszego maratonu w życiu. Od razu na sam początek dystans 120 km - ech co za czasy nie tak jak teraz gdy wszystko robi się w rytmie zakuć , zdać , zapić , zapomnieć. Wysłużony w wyprawach z sakwami Giant, na plecach plecak z kanapkami, jabłkami, dodatkową wodą, jakieś dodatkowe ciuchy na zmianę. Dla kogoś, kto bawił się turystycznie w kolarstwo to było objawienie. Czasy były trochę inne, a człowieka na rowerze, pomijając delikwentów z antenkami na Ukrainach można było spotkac raz na 200km. Dlatego jeszcze teraz po kilku latach, gdy wspominam tych wszystkich na moście w Fordonie ciarki po plecach przechodzą. Jakże inaczej wyglądały te starty. Wszystko jeszcze dziewicze, nie zrażone ciągłą walką i wywieszaniem jęzora w celu zajęcia jak najlepszego miejsca w stadzie. Rozmowy ze startującymi, obowiązkowe kilkunastominutowe przerwy na bufetach, atmosfera uczestnictwa w czymś naprawdę wyjątkowym i wielkim.

ddddddd





2 Olsztyn – 10.05.2003

To już pierwszy regularny wyjazd z Tow. Rybką. To niesamowite. Kiedyś będąc na basenie rozmawialiśmy o Lidze Bb, potem razem spotkaliśmy się na trasie w Bydgoszczy a potem razem wpadliśmy w zdrowy nałóg startów. W moim przypadku założenie na początku roku było takie: „dla czystej przyjemności zaliczę kilka wyścigów w pobliżu miejsca zamieszkania, a potem się zobaczy” Po Olsztynie założenie było już inne: „ walczę w całym pucharze o jak najlepsze miejsce w stadzie”. Wszystko przez tę punktację. To właśnie nas wciąga, ten widok zajmowanego coraz lepszego miejsca, widok twarzy objechanego kolegi to jest właśnie to. Potrenować, wskoczyć na HR 200, objechać i nie zapomnieć. Po Olsztynie wiadomo też było, że aby mieć jak najwięcej punktów trzeba startować na długich dystansach. Dla mnie to nie żaden problem, to akurat to, co tygrysy lubią najbardziej – skatować się ale powoli. W tamtych czasach, gdy przyjeżdżało się na końcu stawki druga pętla to był zupełnie inny wymiar. I jeszcze jedno – pierwsze skojarzenie na hasło Olsztyn już chyba na zawsze - wspinanie po skałkach.

ddddddd





3. Kraków - 01.06.2003

Jeżeli Tow. Rybka wyprzedzał mnie na każdym maratonie o kilka do dziesięciu minut to po Krakowie zrobiło się już tego kilkadziesiąt. Tutaj można było zobaczyć ile znaczy zmiana roweru. Stary Giant nie miał co walczyć z wypasionym Cubikiem. Z drugiej strony trzeba przyznać, że stary wysłużony Gigant nie otrzymał też właściwej pomocy od właściciela, który na starcie pojawił się po kilkudniowej imprezie. Tak , tak w ówczesnym czasie pojęcie wieloetapówki nie miało nic wspólnego z wyścigiem kilkudniowym a oznaczało kilka dni ciągłego imprezowania. A sam wyścig rewelacja. Kompas wyznacza standardy dobrej organizacji, a do dnia dzisiejszego jeszcze gdzieś głęboko w szufladzie leży ulotka z mapką wyścigu. Pozazdrościć Krakusom pogórków. I ta jedna pętla na Giga – wyścig dotarł aż do zamku w Tyńcu.



4. Gdynia – 29.06.2003

Tak jak starty rozpoczęły się w najgorszym dla mnie roku, tak start w Gdyni przypadł na najgorszy okres w najgorszym roku. Na osłodę nowy rower, zakupiony okazyjnie w cenie ramy, który już od swojego pierwszego startu pozwolił odkryć, że ma w sobie duszę. Super trasa. Ile to nowych przyjaznych rowerowaniu punktów na mapie zostało poznanych dzięki Extreme. Strata do Grzegorza znowu została zniwelowana tylko do kilku minut. A czasy były takie, że Towarzysz Rybka jeszcze wtedy przed wyścigiem odbywał obowiązkowy bieg po plaży. Mnóstwo nowych znajomości w peletonie



5. Danielki – 21.07.2003

I ja wreszcie dostałem możliwość zmierzenia się z legendą, z czymś o czym czytało się kiedyś w Bb i czymś co jeszcze kilka lat temu wydawało się niemożliwe do przeżycia. Tym razem bez kultowego błota, za to z trzydziestostopniowym upałem. Szacunek dla trasy. Jeśli po 30 kilometrach pytałem się w duchu gdzie jest kultowość tego wyścigu, to po przybyciu na metę nie było już takich problemów. Kilkanaście minut wcześniej seria kryzysów, chwile zwątpienia, skórcze, potworny ból. Na mecie wstyd. Tym razem nie zadziałało prawo „jeśli wpuszczają wjeżdżamy na druga rundę”. Wstyd i hańba. Pomimo otwartej bramki nie wjechałem na Giga. W prawdziwym górskim ściganiu nie zdarzy się to już nigdy. Przywrócić legendę, zedrzeć asfalt w podjazdu na Harkabuz!

ddddddd





6. Szczawno – 27.07.2003

To miejsce to objawienie. Nigdzie chyba nie można wytyczyć lepszych tras mtb. A jeżeli w jednym punkcie spotkają się potencjalnie dobre trasy i MR to wiadomo, że jako mieszanka powstanie jedna z najlepszych tras wyścigowych. Wyścig stanie się historyczny ze względu na fakt nawiązania już równorzędnej walki z Grzegorzem. Jeszcze przegranej, ale już można napisać, że wygrałem pierwszą połowę, bo byłem pierwszy po jednej pętli. A kto wie jak potoczyłyby się losy rywalizacji gdyby nie poczęstował mnie piwem na wieczór przed wyścigiem (dopiero po fakcie wyczułem, że to sabotaż). I jeszcze ten nocleg na oddziale zakaźnym

ddddddd





7. Wałbrzych – 20.09.2003

Pierwszy start u konkurencji. Pomimo rewelacyjnej organizacji niestety dużo jeszcze brakuje do poziomu tras Bb, a tygrysy właśnie trudne trasy lubią najbardziej. Limity tak wyśrubowane, że jeszcze wtedy nie dalo się wjeżdżać na drugą pętle. Bez sensu. Po raz pierwszy na trasie jestem lepszy od Grzegorza. Co z tego skoro na kilka kilometrów przed metą łapię gumę. Przez wiele miesięcy nie dane mi go będzie jeszcze wyprzedzić.



8. Bydgoszcz.- 27.09.2003

Kilka miesięcy wcześniej dubel Rafała Iwana, a teraz osiągnięty już taki poziom wytrenowania, który powoduje, że samemu jest się w stanie ukończyc 200 kilometrowego kilera. Co za czasy, co za wyścig. Wenezuela, okolice Grudziądza nad Wisłą, samotna jazda przez wiele kilometrów, kilka złapanych gum, co w końcu nietypowo jak na maraton zakończyło się wizytą w zakładzie wulkanizacyjnym na półmetku w Grudziądzu. Zadanie wykonane, dzięki niemu 50 miejsce w Pucharze Polski. Jaka szkoda, że nie ma wehikułu czasu i z obecnym poziomem wytrenowania nie da się przenieść w tamte czasy. Oj działo by się w tej klasyfikacji na pewno.

ddddddd





9. Odyseja Jurajska 04-05.10.2003

To już stanie się tradycją. Pod koniec każdego sezonu orientacja – coś chyba najpiękniejszego w ściganiu (He He pewnie dlatego, że osiągam tutaj relatywnie lepsze wyniki). Pierwszy dzień poznaje Cyklotyka, w 4 osobowym składzie przejeżdżamy pierwszy etap i po raz pierwszy udaje się objechać Tow Rybkę. Dokładam mu dwie godziny. Następnego dnia uda mu się odrobic jedną, ale to za mało. Jura od tego czasu stanie się częstym gościem rowerowych wypraw, a Odyseja jedną z ulubionych imprez.
inżynBiKer



wjedź do strony głównej

ddddddd