Etap 1
Spokojnie, to przecież wieloetapówka. Nie trzeba się ustawiać na starcie, szczególnie, że upał zapowiada się niemiłosierny.
Zamiast na starcie usadawiamy się w cieniu na ławeczce w okolicznym parku. Wokół miejscowa żulernia i bezrobotni. Tematy jednak sportowe. Jeden maratończyk z dużym doświadczeniem biegowym, drugi jakiś chyba były lekarz sportowy bo o dopingu to wie chyba wszystko. Słucham z zaciekawieniem, może trochę żałując, że w tym roku nie jechałem na tajemniczym cieście z ulicy kościelnej.
A przydałoby się na pewno. Partner zdecydowanie w lepszej kondycji i na każdym maratonie dokłada mi od 15 do 45 minut. Jak będzie na czterodniówce. Może jednak nie będę wielkim ciężarem. Takie imprezy są przecież dla mnie, w tym roku zdecydowanie nastawiałem się na wytrzymałość. Z każdym dniem powinno być więc lepiej.
Na challenge zapisaliśmy się jako jedni z pierwszych. Treningowo. To miała być generalna rozgrzewka przed Transcarpatią głównym tegorocznym celem sportowym. Miała, ale nie będzie. W wyścigu startuja Wilki i trzeba trochę się odkuć za niektóre porażki w BM. Szkoda, że z udziału w imprezie zrezygnowały pozostałe tisipovelmarowe zespoły.
Ruszamy. Na początku podjazd. Nie forsujemy zbytnio tempa, mamy przecież 4 dni ścigania. Z tym wiekszym zdziwieniem patrzę na uciekających naszych najgroźniejszych rywali, którzy zapodali tempo maksymalne. Rozkoszuje się trasą. Dzisiejsza jest poprowadzona znanymi szlakami maratonu w Polanicy.
Upierdliwości drogi Wieczność i Stanisława to jest to Takie ściganie odpowiada mi najbardziej. Na kamienistym zjeździe znowu wyprzedzają nas Wilki, których wyprzedziliśmy wcześniej przed Hutą gdy zmieniali dętke.
Jedziemy swoje, niestety do czasu. W pewnej chwili orientuje się, że jadę sam. Partnera nie widać, ale wyprzedzający nas zespół mówi mi, że złapał gumę i wymienia dętke. Spokojnie siadam i odpoczywam. Minuty dłużą się coraz bardziej. Co się dzieje. Po kilku przejeżdża następny zespół i otrzymuję informację, że partner rozciął oponę. Wracam i widzę Grzesia dłubiącego coś przy kole.
Dziura jest faktycznie pokaźna. Nerwy coraz większe bo okazało się , że nowa dętka dziurawa. Wyjmuję swoją i wreszcie udaje się napompować koło. Niestety wystający przez dziurę balon nie wróży najlepiej. Szczególnie, że dzisiejszy etap mocno kamienisty. Jedziemy ostrożnie i udaje się przejechać może dwa, trzy kilometry. Dalsza wymiana nie ma sensu. Postanawiamy się rozdzielić. Duszniki wydają się być stosunkowo niedaleko. Ja mam za zadanie dotrzeć do sklepu rowerowego i zakupić nową oponę, chłopina na piechotę. Rózne rzeczy podczas wyscigu się przeżywało, były sklepy spożywcze gdy umierało się z głodu była wulkanizacja ale wizyta w sklepie rowerowym zdarzyła się po raz pierwszy.
Docieram do miasta, proszę strażnika miejskiego aby zatrzymał błękitną koszulkę gdy zobaczy właściciela. Sklep oczywiście w centrum muszę pokonać dodatkowe 3 kilometry. Wreszcie jestem w sklepie i obok pralek, lodówek, sprzętu gopodarstwa domowego udaję mi się dostrzec jakieś opony. Dobre i to, za 19,9 pl zakupuję tę z najbardziej górskim bieżnikiem i wracam .Grześ już na miejscu z odkręconym kołem. Szybko dokonał zmiany i jedziemy. Straciliśmy co najmniej godzinę, coś się zablokowało i (jak to później sam określił) prędkość spadła nawet poniżej ideowego progu maruderów, z którymi jedziemy przez część trasy.
Są jednak plusy takiej jazdy z tyłu. W okolicach Spalonej już chyba po kryzysie, a wyprzedzani z lekka są zdziwieni naszym tempem. Cudem nie błądzimy w okolicach mety. Trzeba się przyzwyczaić, że znakowanie nie jest tak dobre jak w cyklu BM.
Wreszcie upragniona meta. Miejsce w okolicach piątej dziesiątki, a miała być przecież druga. Po pierwszym etapie godzina straty do Wilków. Chyba już ie do odrobienia, ale może jednak. Doświadczenie w wieloetapówkach jeszcze skromne, ale wiadomo przecież, że godzina w tego rodzaju wyścigu to jeszcze nic.
Rewelacyjna atmosfera. Nie trzeba jak zwykle po wyścigu wracać do domu. Można porozmawiać o ulubionych tematach, a i naprawdę jest co zwiedzać w Bystrzycy. Trochę przesadzili z jedzeniem. Dzienne wyżywienie 70 zł, a pani sprzedawała pozostałym porcje po 5 pln. I to co podobało mi się cały czas. Jeżeli coś było do zrobienia poprawiane było następnego dnia i widać, że organizatorzy reagują na wszystkie krytyczne uwagi. Od następnego dnia szwedzki stół. A rano pani była tak dobra, że nawet zaparzyła ulubione ziółka.
Etap 2
Rano ustawiamy się na starcie niepewni swojej dyspozycji. Wczorajsza godzinna strata nie nastraja nas optymistycznie. Chyba tylko zostało nam podziwianie pięknych widoków i trening przed Karpatką – zabieram ze sobą aparat fotograficzny. Początek dramatyczny. Tętno 140, normalnie powinno być coś koło 180. Jedziemy tak już kilka kilometrów i zaczynam na serio zastanawiać się czy nie zacząć robić zdjęć.
Na jednym ze zjazdów wyprzedzamy Wilków. Jak dla mnie to przełomowy moment wyścigu, bo od tej chwili coś się odblokowuje i pruszkowska lokomotywa nabiera wreszcie rozpędu. Po następnych kilku kilometrach wyprzedzają nas zawodnicy z czołówki, którzy zgubili gdzieś szlak. Chłopina próbuje złapać się na koło, ale jeszcze mu się nie udaje. Pełny sukces jest już w przypadku cyklosportu. Ciesze się, ze wreszcie coś pękło. Z drugiej strony totalnie się stresuje bo nawet nie myślę, żeby utrzymać się na kole Rafała Iwana. Wystarczy mi, ze jadę tylko trochę wolniej. Trzy lata temu to on przecież zdublował mnie na moim pierwszym maratonie w Bydgoszczy. A partner daje sobie radę i odpuszcza dopiero, gdy widzi, ze zostaje w tyle. Dalej jedziemy już razem. Takie właśnie ściganie zapamiętałem z zeszlego roku i w tym należy upatrywać siły naszego zespołu.
Ciągniemy siebie nawzajem. Raz jeden, raz drugi co pozwala na jak najszybszą jazdę. Wyprzedzamy mixa Legionu, narzucam jeszcze większe tempo i nadchodzi wreszcie długo oczekiwana chwila
Inżynier zwolnij. Cały rok czekałem na to zdanie.
Zaczyna się zjazd i jeśli chodzi o te mało techniczne jestem lepszy. A zjazd miodzio. Wreszcie pierwszy bufet (mamy szczęsćie bo jest woda, ci za nami są już w gorszej sytuacji) Wyprzedzają nas legiony, wyprzedza Thule. Widać, że waczą ze sobą zażarcie. W końcu to walka o podium także jest motywacja. My zostajemy trochę dłużej, szczególnie że są ulubione arbuzy. Upał dzisiaj totalny, pierwsza część etapu poprowadzona po odkrytym mocno dała się we znaki. A trasa super. Wczoraj była the best of Polanica, dzisiaj Złoty Stok i do tego góry Sowie. Ciesze się dodatkowo bo na rowerze tutaj jestem po raz pierwszy. Pasmo może nie do zwiedzania ale potrenować podjazdy to i owszem można by było.
Zaczynają się podłazy. Tutaj zdecydowanie mam wiele do nadrobienia. Schudłem bo torba mi opada pedałówka Druga część etapu bardzo trudna. Wyprzedzamy legiony., które chyba przez tę walkę nie uzupełniły płynów na bufecie i widzę jak schodzą po skarpie widząc daleko w dole jakieś źródełko.
Wreszcie docieramy do drugiego bufet, później przejazd przez matę. Wyprzedzamy Thule. Wiadomości nie są zbyt pozytywne. Miało być 80 km, ale okazało si, ze źle policzyli trasę i będzie w sumie 110. W takim upale. No no. My to jeszcze zdążymy, dla nas im bardziej ekstremalnie tym lepiej , myślę sobie, ale żniwo dzisiaj będzie straszne i wielu nie ukończy tego etapu. Chyba nachodzi kryzys. Zdecydowanie w końcówce jestem kulą u nogi. Po ostatniej macie próbujemy dostać się na Sowią górę. Po omacku. Ktoś przełozył strzałki, a może wcale ich nie było. Wybieramy szlak rowerowy i wreszcie jesteśmy na szczycie. Chyba nie z tej strony co trasa, bo podłazimy. Ważne,że w końcu jeteśmy. Tak mnie zmęczyło to podejście, że siada technika i bardzo źle mi się zjeżdża.
Wyprzedzamy Thule. Jedzie na samej obręczy także zadanie ułatwione. Dojeżdżamy do głównej atrakcji turystycznej, a więc sztolni. Już przed wjazdem krzyczą, żeby chować głowy z uwagi na niskie stropy. W środku fotograf robi zdjęcia. Odruchowo prostuje się chcąc przybrać jakąś pozę i oczywiście uderzam z całej siły.
Orzeźwiające powietrze koczy się i dalej. Podobno drobny podjazd a później już tylko zjazd. Tylko ta wielka niewiadoma, bo stajemy na rozstaju nie wiedząc, czy jechać w prawo, czy w lewo. Szukamy strzałek, a tu nic. Orientacja to ma byż, ale dopiero za kilka tygodni na karpatce. . Przed nami podobno 16cie zespołów. Jedziemy w prawo, żadnych znaków, stres totalny. Wreszcie jest , docieramy na metę, a tam Wilki. Zdziwko totalne. Czyzby wyprzedzili nas gdzieś w okolicach Sowiej Góry i rewanż należy przełozyć na jutro?
Rzeczywistość okazuje się trochę inna. Okazało się, że z uwagi na trudność etapu, przełożenie strzałek szlak został zamknięty, a pozostali, którzy nie zmieścili sięw limicie wracali asfaltem.
Nie ma jeszcze decyzji, co zrobić z nami, którzy przejechaliśmy cały dystans.
Obśmiewamy się jeszcze z legionów, którzy wmawiają organizatorowi, że przejechali cały dystans >he he śmieje się w duchu bo takiej przewagi to nawet Armstrong nad nami by nie zrobił, bo ich czas lepszy od naszego o 40 minut, a tempo w końcówce mieliśmy totalne. Dla nas to nie ważne, ale współczuje drugiemu mixowi bo oni walczą o miejsce na podium. Werdykt jednak sprawiedliwy Z 17 tego miejsca zrobiło się 20 – może więc ktoś jeszcze inny miał zaliczny caly dystans.
Następnego dnia jest decyzja o wynikach. Chyba jak najbardziej sprawiedliwa. Uwzgledniają czas z drugiej maty a my dostajemy jeszcze dodatkowo 15 minut bonifikaty. Tym samym wczorajsza godzinna strata
do wilków topnieje do 5 minut bo nasze targety miały jeszcze problemy ze sprzętem.
Walczymy dalej. Jak na wyścig wplynie zmęczenie po przejechanym jednak dłuższym dystansie.
Nasze zmęczenie to i tak przecież nic w porównaniu z innymi. Ostatnie zespoły ściągane były z trasy około północy. W ogóle dyskusja z lekarzami. Dzisiaj dużo przypadków odwodnień czy skrajnego wyczerpania.
Etap 3
Całkiem nieźle idzie – myślę sobie na pierwszym podjeździe bo jedziemy szybko, a po wczorajszym królewskim etapie były jednak obawy, że się nie zregenerujemy. Świetny zjazd szutrówką i wjeżdżamy do kultowego miejsca Sokołowska gdzie w zeszlym roku walczyliśmy na drugiej pętli w zimowej scenerii. Łezka w oku się kręci, ale trzeba jechac dalej,szczególnie, że widać już Sudety, a tam przecież zmierzamy do mety w Przesiece. Dzisiejszy etap najpiękniejszy widokowo. Okolice przełęczy Okraj - miodzio. Aż się nie chce ścigać. A Wilki depczą nam po piętach i co jakiś czas widać czerwono- żółte koszulki. Wiemy jedno. Są zdecydowanie lepsi na zjazdach i straty musimy odrabiac na podjazdach. Towarzysz Grzegorz zaczyna łapać chainsucki. Silny ruch i przerzutka wkręca się łamiąc szprychę. Zatrzymujemy się i niestety wyprzedzają nas nasi rywale. Jakoś nam siada psychika, partnerowi wysiada skareb i jest coraz gorzej. Dodatkowo wjeżdżamy jeszcze w rejony Karpacza i w miarę trudne odcinki. A może łatwe, tylko wydają się trudne. Ja jakoś sobie ubzdurałem, ze będziemy wjeżdżać jak na Tour de Pologne asfaltem a tu te błotne i kamieniste fragmenty. Łapię kryzys a towarzysz z powodzeniem wyręcza mnie w roli maszynisty pruszkowskiego pociągu. Próbujemy jeszcze gonić mixa Z, ale uciekają nam szybko. Na mecie do Wilków tracimy 10 minut (na ostatnich kamieniach Wilk miał upadek, na szczęście niegroźny i skończyło się tylko na szwach,). Zniwelowana do 5 minut wczorajsza strata zamienia się znowu w 15 minut. Czy zdołamy to odrobić. Na pewno będziemy walczyć, ale czy uda nam się dokonać cudu na skróconym jeszcze do 50 km etapie po łatwych technicznie izerskich drogach. Po raz pierwszy jestem świadkiem dekoracji. Zenada – Intel action tradycyjnie nie przychodzi wcale. Dzisiaj szczególnie bo przegrali z Pepikami. Biedaki zjechali na metę innego wyścigu a wszystko przez to ,że konkurencja organizowała drugi wyścig i posługuje się tymi samymi tabliczkami. Kolejna sprawa to mix X . W dniu dzisiejszym opóźniona dekoracja za dzień wczorajszy. X obrażony, że nie został sklasyfikowany na pierwszym miejscu, mimo, że przyjechał 40 50 minut przed Y. Mają ludzie tupet myślę sobie i nie wiem już czy śmiać się z tego czy płakać bo tam byłem i wiem, że 50 minut wzięło się z tego, że nie przejechali trasy.
Na metę wjeżdzają dzielne dziwewczyny czerwone żabki i jakoś tak lepiej jak człowiek popatrzy jak stają od razu na podium. Na szczęście my ścigamy się z kolegami mając pewność uczestnictwa w epickiej walce rozgrywanej w duchu fair play.
Etap 4
15 minut na 50 km. Co 3 ipół kilometra musimy odrobić minutę, a tracimy przecież jeszcze na zjazdach. Walczymy do końca. Podjazd na dwa mosty znany z maratonu w Przesiece. Niestety znowu go okroili bo mieliśmy startować z Podgórzyna. Od początku cały czas prowadzimy znowu wymieniając się przy sterach. Później zjazd i atmosfera jakaś rodzinna. Dowiaduje się gdzie towarzysz był na koloniach za młodych lat, bierzemy się za ręce (bez podtekstów) i pozujemy do zdjęcia (zdjęć mamy dużo i będzie co wspominać). Nie zapominamy jednak o walce. Szczególnie gdy zaczyna się kilkunasto kilometrowy podjazd. Lokomotywa przekształca się w supernowoczesny ponaddzwiękowy samolot. Dla mnie to jakiś totalny trans i pamiętam tylko co jakiś czas wyprzedzane zespoły i sztywniejące ze zmęczenia palce u rąk. Wreszcie góry Izerskie i już tylko zjazd do Świeradowa. Jedziemy asfaltem około 60 km/h Asfalt nagle skręca lekko w lewo. Ja zdążyłem zauważyć skręt. Grzesiu niestety nie. Słyszę tylko jego krzyk i kątem oka widzę jak leci w dół po szutrówce,. Na szczęscie zdążył wyhamować. Tracimy ponad minutę a ja nerwowo rozglądam się, czy nie widać Wilków. Spokojnie zjeżdżamy już na metę. Grzesiu uruchamia stoper i niby spokojnie sobie rozmawiamy. 15 minut nie odrobimy na pewno, ale przy najmniej jest ten plus, że wygraliśmy dwa etapy. Tak gdzieś po 8-10 minutach jakaś nadzieja, że może jednak. I faktycznie. Od naszego przyjazdu mija 17 minut. A wiec jednak. Jest nasze prywatne zwycięstwo. Grzesiu, żeby ich pognebić, mówi coś przeciwnikom o 15-tu minutach a więc coś na styk. Ja jestem happy bo sportowo wyścig udał sie niesamowicie. To nic, że człowiek podnieca się miejscem w trzeciej dziesiątce, ale fakt pokonania targetów i to o dwie minuty przy czasie powyżej 20 godzin i przede wszystkim po takiej sportowej walce w duchu fair play to już coś.
Podsumowując, jak dla mnie rewelacja. Trasy super, widokowo, technicznie i wspomnieniowo. Organizacyjnie kilka niedociągnięć, ale do wybaczenia. Poza tym ta świadomość, ze wielki brat czuwa , naprawdę interesuje się co jest nie tak a jeżeli coś jest nie tak robione jest wszystko aby to naprawić. Totalna klapa organizacyjna na drugim etapie, szczególnie z dystansem. Pozwoliło to jednak nabrać wyścigowi dodatkowego smaczku, a nam kontynuować rywalizację. I totalny szok. Ja oczywiście zaliczam się do zwolenników tras ekstremalnych, ale muszę przyznać, że po wyścigu spodziewałem się , że na forum orgi będą zrównani z ziemią. W rzeczywistości było wręcz przeciwnie Wzystkim się podobało i widać, że zebrała się grupa mocno zakręconych osób. No może z małymi wyjątkami, ale jeżeli zgodnie z zapowiedziami nie będą przyjeżdżać to i lepiej.
Wynik sportowy zgodnie z oczekiwaniami, założenia treningowe przed TC wykonane
InżynBiKer
strona wyścigu
zdjęcia G&G Promotion
wjedź do strony głównej