Val d’Aran by UTMB Camins d’Her 8-9.07.2022
W zeszłym roku Val d’Aran to było objawienie. Mimo tego, że skończyłem tylko pierwsze 55 km wielkiej 160 km pętli, wyścig zapisze się już na zawsze w ultra annałach jako ten gdzie przeżyłem najwspanialszą noc wyścigową i chyba nigdy już tak nie będzie, że w czasie zawodów zamiast zmierzać na metę zostanę na górze by podziwiać poranną zorze i budzący się nowy dzień.
Wszystko to spowodowało, że wiedziałem, że jeszcze kiedyś wrócę dokończyć pętle wokół doliny dolin, a że przy zeszłorocznych limitach nie miałem szansy na ukończenie całego wyścigu trzeba było porwać się na krótszy 105 km dystans CDH Camins d’Her, który tę pętle dopełniał. Her to żelazo i niejeden film na YT widziałem jakie niesamowite klimaty dało to połączenie piękna gór z pozostałościami po kopalniach rudy, które funkcjonowały tutaj przed kilkudziesięcioma laty. Jedną z przyczyn zapisania na wyścig były też oczywiście kamienie milowe pod UTMB, których dają tutaj dużo. A później jak już niespodziewanie to UTMB wylosowałem, które przecież 7 tygodni po CDH jest, to przez chwilę pomyślałem, żeby te właśnie kopalnie zobaczyć i zrezygnować z napierania na CDH po 55 km, co by przed UTMB się zbytnio nie przeciążyć. Jako że jednak wszystko musi być w „Inzynbiker style” to przeszło mi to szybko i spróbuje te dwa wyścigi killery w przeciągu tego czasu ukończyć.
Piękna jest ta trasa 105tki i można ją podzielić na 3 części, z łącznikami, które trzeba pokonać aby się przemieścić do głównych atrakcji. Wspomniana pierwsza to spacery i biegi pośród tego co zostało po kopalniach sprzed kilkudziesięciu lat w kolorach rudy żelaza momentami w krajobrazach górskich takich nigdzie indziej nie spotykanych, w tunelach po pozostałościach tras, którymi wagonikami transportowano rudę, na wysokości przelotowej 2-2,5 tyś z pięknymi widokami najwyższych pirenejskich szczytów na czele z 3404 metrowym Aneto oraz widokiem błękitnych jezior w tle.
Część druga to jeziorka. Zupełnie już inne klimaty, strefa zielona w szarą zamieniona, w pięknej takiej zbliżonej do tatrzańskich dolin scenerii, bardziej technicznie z kamieniami i dla mnie jeszcze z dodatkową atrakcją w tych kolorach kończącego się dnia.
Wszystko to ultra piękno, magia, piękne bieganie takie jedno z piękniejszych przeżytych w życiu, ale jako, że w ultra jest jak w życiu to w nocy część trzecia pod postacią ultracierpienia nastała, gdy zaczął się ostatni podłaz.
Pierwsze dwie części to takie właśnie dosyć biegowe były i aż zacząłem się zastanawiać co się stało z tymi przewyższeniami (w ubiegłym roku po 40 km było już 4,5 tyś przewyższeń). Ostania góra przejdzie jednak do historii moich startów. Pionowa ściana na początku matkę matek kryzysów spowodowała a w pierwszych 19 godzinach było przecież tak dobrze -solidne tempo dało się utrzymać i pierwszy w sumie jedyny i mały kryzys po 13 godzinach złapałem. Ten ostatni podłaz to był typowy killer, właśnie taki przypominający te podejścia z pierwszych 40 km zeszłorocznego VDA. Pionowa ściana na początku i ciągłe zatrzymywanie się w permanentnym kryzysie i zastanawianie się jak uda się do tych 2400m dotrzeć. O dziwo im wyżej tym lepiej się robiło i nie wiem przez to może, że zimno się zrobiło jakoś tak bezproblemowo dotarłem i tradycyjnie jak to o wschodzie pięknie się zrobiło w tej porannej zorzy scenerii ale już nie zostałem na górze jak w zeszłym roku bo jak w życiu przecież każde ultra inne być musi, ale z tego piękna przeżytego to już nawet zbiegać zacząłem i ostatnie kilometry biegowo pokonałem co wręcz niespotykane jest w 25 godzinie napierania.
Tak to wiem – pomimo mocno mojżeszowego wieku jestem w trakcie najlepszych swoich ultra lat. Te osiem lat ultra doświadczenia procentuje, w sumie to nawet prędkości na interwałach mi się zwiększyły, układy do przeciążeń przyzwyczajone na wypadach do Bielska, taktyka i strategia rewelacja, żadnych problemów w psychice a w sumie to głowy obawiałem się jak najbardziej bo dawno już takich intensywnych pozabiegowych kwestii nie przeżywałem i rozkminiać nie musiałem.
Taktyka była prosta zacząć powoli, podziwiać piękno żelaznego szlaku, zdążyć na jeziorka za dnia, przeżyć noc i zrobić to w ok. 25 godzin przy 26 godzinnym limicie. Wszystko poszło zgodnie z planem czas 25, 14 ale uczciwie odejmuje sobie od tego czasu minimum 12 minut stania w korku na początku.
Z tym korkiem to cały południowy klimat organizacyjny nam się ukazał, bo w zeszłym roku niektórzy stali nawet 45 minut i w tym roku start w dwóch falach zrobili, ale dwóch fal oczywiście nie było i te 12 minut straty to z tego powodu, że byłem na końcu. Organizacja widać tradycyjnie nie na 100%, bardzo mało tego zabezpieczenia na trasie w porównaniu z naszymi wyścigami, bufety jak dla mnie ok (dzięki CDH za warzywne zupki w kartonach i kokosowe mleko) ale trzeba było sobie bułki z szynką i serem chować bo na niektórych bufetach był dramat i nic nie było. Biorąc pod uwagę gadżety, ładną koszulkę techniczną dali, ale z takim szmacianym t-shitem finiszera to by sobie lepiej obciachu HOKA nie robiła - w sumie to zlewam te kwestie, ale po raz kolejny powtarzam że marka „Ironman by UTMB” zobowiązuje. Oi nie mają na razie chyba tego spodziewanego sukcesu i w ultra w odróżnieniu od tri kasiutra nie chce spływać.
Mam kilka wyścigów z cyklu w kręgu zainteresowań , ale na pewno marka „by UTMB” nie stanie się dla mnie cyklem docelowym. Po CDH i Mozarcie mam już 8 kamieni milowych i może jeszcze się przydadzą chociaż oby nie, bo fajnie by było to UTMB wreszcie zaliczyć. Sam sobie jednak w tym przecież nie pomagam startując w takim kilerze 7 tygodni przed głównym startem sezonu. Czas teraz na 3 tygodnie regeneracji postartowej i dodając 3 tygodnie taperingu przed startem zostaje tydzień na przygotowania, ale tak przecież musi być w Inzynbiker style. I tak już to doświadczenie wspominając to tak właśnie będzie, bo nie wydolność będzie na UTMB najważniejsza a głowa. Limity na pewno nie są tak restrykcyjne jak na CDH czy choćby MIUT także trzeba będzie naprawdę dobrze w głowie to rozegrać.
Start w CDH zaplanowałem już w zeszłym roku i jedną z podstawowych przyczyn było to czy w prywatnym rankingu CDH zdetronizuje Eigera jako wyścig z najpiękniejszymi widokami. I mam tutaj zagwozdkę nie ukrywam i chyba trzeba postawić znak równości. Jakże inne jednak są te wyścigi. Ten południowy temperament w konfrontacji z tym porządkiem statecznej Szwajcarii. Ta jednorodna alpejska pętelka w konfrontacji z tym różnorodnym pirenejskim wyzwaniem.
CDH ląduje w rankingu jako ten z najpiękniejszymi widokami ale 160 km VDA w prywatnym rankingu staje się moim optymalnym wzorcowym startem. Ale nie ten VDA regulaminowy a mój prywatny, mój najdłuższy wyścig w czasie. który trwał równo rok i którego już nigdy nie będzie.
Z tymi pierwszymi 55 km na których wspiąć się trzeba 4,5 tyś m na pierwszych 40 km i w głowie nie da się ogarnąć jak po tym jeszcze zrobić całe 105 km CDH. Z nagrodą za cierpienie wspinaczki w postaci pięknych zachodów i wschodów słońca i z rezygnacją z napierania by móc ten wschód podziwiać, ze spacerami po „żelaznych ścieżkach” wśród widoków najwyższych pirenejskich szczytów, z cudowną magią spaceru wśród pirenejskich jezior za dnia i na koniec z cierpieniem górskiej wspinaczki i nagrodą w postaci możliwości zbiegania po 100 kilometrowej wyrypie.
Tak tak - równo rok czekałem aby przeżyć to wszystko i przeżyłem to całym sobą i nie żałuję, że nie przeżyłem tego mocniej. Kończy się najdłuższe ultra w moim życiu ultra które trwało jeden rok. I jakie to piękne było ale jednocześnie jakie to smutne że nawet jeżeli kiedyś spróbuje startu w VDA to już nawet gdy ukończę to nie będzie tak samo pięknie i pozostanie ewentualnie tylko ultracierpienie. Pomimo, że limit jest już zwiększony to zmieniona jest godzina startu na wcześniejszą i nie byłoby pierwszej nocy wschodów i zachodów słońca na szczytach a w drugim dniu nie było by możliwości pokonania krainy jezior za dnia.
Start w CDH pod znakiem przypomnienia ultra prawd stał i taka jedna wcześniej wspomniana zarówno w zeszłym jak i w tym roku stała się najważniejsza. Wróciły czasy utraty stumilowego dziewictwa na UTMF i lektury jednego z ulubionych cytatów po lekturze Urubki i przyjętej na podstawie tego cytatu ultra prawdy „Przeżyj swoje ultra jak najmocniej abyś nie żałował, że nie przeżyłeś go mocniej”
„Mimo wszystko, spoglądając w przeszłość żałuje, że nie mogę ponownie znaleźć się” w dolinie dolin, tam gdzie byłem, że nie zatrzymam się podczas wyścigu i nie zobaczę już ze szczytów kończącego się i wstającego dnia nie przeżyje całym sobą spacerów po żelaznych ścieżkach i krainie jezior i nie zniosę cierpienia górskiej wspinaczki – „szkoda, że nie mogę poczułbym to mocniej. Za to życz wszystkim, żeby starali się całym sobą smakować każdą chwile swojego życia, każdy okruch i ułamek szczęścia. Bo ono jest wszędzie trzeba tylko umieć je dostrzec”
Jakie to wszystko piękne ale jednocześnie jak to zmieniło się od tego 2018r jak wiele radości mi to dało ale ile było przemyśleń i prywatnych i społecznych i w świetle tej wspomnianej wcześniej niespokojnej głowy i intensywnych przeżyć pozasportowych bo parę rzeczy trzeba było sobie poukładać w głowie i miejmy nadzieję, że w dolinie dolin poukładać się to dało.
Piękne to wszystko ale jakie smutne w świetle tych ostatnich pozasportowych doświadczeń, że nie dla wszystkich i jakie to smutne, że po covidach, putlerach, mojżeszach coraz bardziej to „Przeżyj swoje ultra jak najmocniej” nie kończy się „ abyś nie żałował, że nie przeżyłeś go mocniej” a zaczyna się zbliżać do „ jakby to było twoje ostatnie”.
Jako się rzekło start w CDH pod znakiem przypomnienia ultra prawd stał, więc zapraszamy na te video ultraprawdy, przy okazji uruchamiając wirtualny ultrapamiętnik pochodnika.
InżynBiKer
napieraj do strony głównej